Czasem wydaje nam się, że trzeba wybrać: realizować się zawodowo lub poświęcić działaniu na rzecz zwierząt. Zagubione czują się również osoby, które nie mają ochoty działać w żadnej organizacji, ale chcą pomagać zwierzętom. Z własnego doświadczenia wiemy, że nie trzeba wybierać pomiędzy rozwojem kariery, a działalnością na rzecz zwierząt.
W Otwartych Klatkach korzystamy z części wolnego czasu i często związanych z wykonywanym zawodem umiejętności. Możemy realizować cele dzięki składkom członkowskim, które sami płacimy i datkom przekazywanym przez osoby prywatne. Jedną z nich jest Grzegorz “Grzelo” Brzozowski, właściciel znanego we Wrocławiu Green Busa. W rozmowie opowiada nam, jak połączył przyjemne z pożytecznym i pomaga zwierzętom jednocześnie rozkręcając biznes.
Tomek Pytlos: Czy mógłbyś przybliżyć nam ideę powstania Green Busa?
Grzegorz “Grzelo” Brzozowski: Kilka lat temu postanowiłem, że chcę gotować. Na początku myślałem o klasycznym, stacjonarnym lokalu, ale po przeanalizowaniu wszystkiego dokładnie, okazało się, że jeszcze mnie na to nie stać. Food truck był natomiast w moim zasięgu. Wiedziałem też, że we Wrocławiu brakuje typowego fast fooda w wersji wegetariańskiej/wegańskiej. Są co prawda miejsca, w których można zjeść burgera, ale generalnie specjalizują się w daniach głównych, zupach itp. Postanowiłem wypełnić tę lukę, szczególnie że sam jestem wielkim fanem pizzy i burgerów.
Jaką rolę w Twoim życiu pełni niejedzenie mięsa?
Na początku wegetarianizm dla mnie to była po prostu dieta. Wcześniej jadłem bardzo dużo mięsa, miałem problemy wydolnościowe z organizmem i postanowiłem, że trzeba coś z tym zrobić. W tym czasie zacząłem grać w zespole muzycznym, w którym reszta składu to byli/są wegetarianie. To skłoniło mnie do spróbowania tej diety. Odkryłem zupełnie nowe smaki i tak zaczęła się moja przygoda. Na samym początku nie było to podejście ideologiczne, po prostu próbowałem nowych rzeczy. Moja świadomość wzrastała z każdym kolejnym rokiem. Teraz mija 6 lat od kiedy jestem na diecie wegetariańskiej i nie wyobrażam sobie powrotu do jedzenia mięsa.
Z Green Busem stosunkowo szybko udało Wam się odnieść sukces i na stałe zagościć na wrocławskiej wege-mapie. Jak myślisz, co sprawiło, że poszło tak dobrze?
Czy poszło dobrze, okaże się za parę lat, bo dopiero się rozkręcamy. Cieszy nas niezmiernie to, że ludzie nas odwiedzają, są z nami na różnego rodzaju eventach. Mamy klientów, którzy jeżdżą za nami po całym Wrocławiu. Czy jest to sukces? Na pewno nie spodziewaliśmy się na samym początku, że tak to będzie wyglądać, tak ciepłe przyjęcie to dla nas miłe zaskoczenie.
Jak doszło do Twojej współpracy z Otwartymi Klatkami?
Działalność Otwartych Klatek w dużej mierze opiera się na promocji diety roślinnej oraz „roślinnego” życia. Różne kampanie, druk broszur informacyjnych, książeczek z podstawowymi przepisami dla tych, których chcieli by zacząć swoją przygodę z dietą roślinną – to wszystko w naturalny sposób zazębia się z tym, co robimy w Green Busie. Działamy na innych polach, ale poniekąd zależy nam na tym samym. Sami jesteśmy też jednym z lokali, który dołączył do kampanii Roślinniejemy, która promuje lokale z wegańskimi daniami.
Od dłuższego czasu przyglądałem się rozwojowi Otwartych Klatek i ich działaniom i po prostu chciałem dorzucić coś od siebie, ale nie wiedziałem jak. Nie jestem członkiem stowarzyszenia, nie czuję w sobie powołania do bycia wolontariuszem, bo nie każdy się do tego nadaje. Moja pasja to gotowanie, dlatego prowadzę Green Busa. Najprostszym sposobem na wsparcie Otwartych Klatek było postawienie u siebie puszki, w której klienci mogą zostawić datki na stowarzyszenie. Tam też wrzucamy również wszystkie swoje napiwki. Ufundowaliśmy też voucher na wykorzystanie u nas podczas licytacji na „Kuchni Społecznej”, przy okazji chciałbym przypomnieć, żeby go w końcu zrealizować! (śmiech).
Wiele osób może się zastanawiać, co z tymi pieniędzy się później dzieje i skąd się bierze na nie zapotrzebowanie. Nie każdy ma świadomość tego, że interwencje wymagają opłacania kosztów dojazdów czy wynajmu prawników – to wszystko się wiąże z nakładami finansowymi. Widzę, że to wszystko przynosi coraz bardziej wymierne efekty i dlatego uważam, że warto wspierać Otwarte Klatki.
Co chciałbyś przekazać wszystkim tym, którzy chcieliby, a z jakiegoś powodu jeszcze nie wspierają działań Otwartych Klatek?
Myślę, że każdy może to zrobić. Najważniejsze to zastanowić się nad tym, co najlepiej potrafi się robić i jak można to przełożyć na współprace z Otwartymi Klatkami. W organizacji działają nie tylko wolontariusze – są to również różnego rodzaju artyści (muzycy, tatuatorzy), sportowcy (kampania Jasna Strona Mocy). Ja po prostu postawiłem puszkę na datki. Cel jest wspólny. Im więcej różnych ciekawych inicjatyw prowadzonych przez różnych ludzi, tym większa szansa na ostateczny sukces – wywalczenie prawa do normalnego życia dla zwierząt.