Yevhen, aktywista z ukraińskiego oddziału Animy International, zatrudnił się na fermie norek Wojciecha Wójcika w Góreczkach i przez blisko trzy miesiące dokumentował realia w jakich hodowane są zwierzęta na jednej z największych ferm norek na świecie. We wrześniu wraz z Januszem Schwertnerem z Onetu opublikowaliśmy wyniki tego śledztwa. Niniejszy wywiad rzuca światło na warunki sanitarne jakie panowały na fermie. Yevhen zaczął pracę po wybuchu pandemii. Do Polski docierały już wówczas informacje o ogniskach SARS-CoV-2 na fermach norek w Holandii i innych krajach europejskich. Media donosiły również o pierwszych przypadkach transmisji wirusa z norek na pracowników.
Otwarte Klatki: W Polsce pojawiły się właśnie informacje o potwierdzonych przypadkach koronawirusa u pracowników ferm norek. Tymczasem niezależne badanie wykazało obecność wirusa u zwierząt na fermie w województwie pomorskim. Czekamy jeszcze na wyniki próbek pobranych od norek w 4 kolejnych województwach w ramach kontroli zleconych przez Inspekcję Weterynaryjną. Tymczasem Inspekcja Sanitarna potwierdziła, że od początku pandemii Covid-19 potwierdzono u przynajmniej 25 pracowników, lub osób blisko spokrewnionych z pracownikami i hodowcami norek.
Yevhen: Przy braku jakiegokolwiek reżimu sanitarnego, jaki zaobserwowałem w Góreczkach, informacje o zakażeniach u pracowników innych ferm w Polsce były tylko kwestią czasu. Pozostaje pytanie ile zwierząt na fermach jest w tej chwili zakażonych rozprzestrzeniając wirus dalej, na ludzi.
OK: Przyjechałeś na fermę Wojciecha Wójcika w Góreczkach już w okresie pandemii. Czy musiałeś przejść kwarantannę?
Y: Tak, zgodnie z prawem musiałem być poddany kwarantannie przez dwa tygodnie. Pracodawca zapewnił pokój w budynku nieopodal fermy. W jednym pomieszczeniu mieszkało ze mną 6 osób, w pozostałych 2 do 5 osób.
OK: Nie byłeś więc odizolowany. Po prostu mieszałeś poza terenem samej fermy?
Y: Tak, zresztą po jakimś czasie do pokoju, w którym mieszkałem, trafili nowi pracownicy. Gdy byłem już po 10 dniach kwarantanny, do mojego pokoju trafiły nowe osoby. Co więcej, w tym samym domu mieszkali z nami pracownicy, którzy już pracowali na farmach Wójcika. Oni też się z nami kontaktowali. Do końca trwania kwarantanny nie wolno mi było jednak wychodzić z domu. Jedzenie kupowali mi pracownicy, którzy mieli własny samochód (pracownicy, którzy mieszkali z nami w tym samym domu).
OK: Czy w czasie kwarantanny ktoś monitorował wasz stan zdrowia?
Y: Codziennie przychodziła policja, ale sprawdzała tylko obecność. Stan zdrowia nikogo nie interesował. W całym domu nie było zresztą apteczki, termometru, informacji gdzie się udać, jeśli zachorujesz. Podobnie było potem na samej fermie. W apteczce w Góreczkach było tylko otwarte opakowanie z bandażem i przeterminowany płyn do dezynfekowania ran. Moim zdaniem cała ta kwarantanna była zupełnie pozbawiona sensu. Byliśmy w stałym kontakcie zarówno z starymi pracownikami, jak i osobami, które dopiero przybyły na fermę. Wirus mógł się więc rozprzestrzeniać bez żadnych ograniczeń. Zarówno na pracowników, jak i podatne na zakażenie norki.
OK: Czy temat zagrożeń związanych z Covid-19 pojawił się podczas szkoleń BHP lub innych?
Y: Nie. W trakcie całego pobytu na fermie w Góreczkach nie słyszałem ani słowa o ochronie pracy, bezpieczeństwie, czy profilaktyce zdrowotnej. Nie tylko ja, ale o ile mi wiadomo, inni pracownicy również nie mieli takich informacji.
OK: Jak wyglądała sytuacja z odzieżą ochronną na fermie?
Y: Hodowca zapewniał nam tylko grube rękawice do łapania zwierząt. Wszystkie ubrania pozwalające uchronić się przed ugryzieniami czy narażeniem na kontakt z chorymi zwierzętami trzeba było zorganizować sobie samemu. Niektórzy pracownicy owijali sobie ramiona bandażami, żeby uchronić się przed pogryzieniami. Większość nie chroniła się jednak w żaden dodatkowy sposób, bo w barakach ze zwierzętami było za ciepło. W efekcie często byli pogryzieni, ale nikt nie leczył tych ran. Rozumiem, że to mogło wynikać z rutyny pracy, ale przecież mieliśmy stały kontakt ze zwierzętami i ich odchodami, moczem. A przecież w tym czasie artykuły o koronawirusie na fermach w Holandii pojawiały się niemal każdego dnia.
OK: Czy na fermie pojawiały się zwierzęta chorujące lub umierające z nieznanych przyczyn?
Y: Było wiele takich zwierząt. Powiedziałbym nawet, że większość zwierząt umierała z przyczyn, których nikt na fermie nie potrafił wytłumaczyć. Przypadków kanibalizmu czy zatrucia pokarmowego było zdecydowanie mniej. Ale kiedy pytałem przełożonych o zwierzęta, które często konały w agonii bez wyraźnych symptomów zatrucia czy ran, nie potrafili odpowiedzieć.
OK: Co działo się z takimi zwierzętami? Czy trafiały pod opiekę weterynarza? Czy były przeprowadzane sekcje takich zwierząt?
Y: Weterynarza nie było na farmie. Przynajmniej ja go nigdy nie widziałem. Szpitalikiem z konającymi zwierzętami zajmowali się inni pracownicy. Nie byli wykwalifikowani do tego w większym stopniu niż ja, czyli praktycznie wcale. Martwe zwierzęta nie były poddawane żadnym badaniom. Kiedy były wyciągane z klatek, trafiały do wspólnego plastikowego worka np. z tymi zagryzionymi.
OK: Na twoich nagraniach widać często zwierzęta poza klatkami. Czy norki często uciekały z klatek? Czy udawało im się przedostawać poza teren fermy, gdzie w przypadku zakażenia SARS-CoV-2 mogłyby dalej rozprzestrzeniać wirusa?
Y: Tak, zwierząt, którym udawało się uciec z klatek było bardzo dużo. Do tego codziennie byliśmy świadkami, jak norki biegały poza fermą. Część z nich wracała gdy były głodne, część udawało nam się odłowić. Inne szukały z pewnością pożywienia w okolicznych gospodarstwach atakując drobny inwentarz. Gdyby zwierzęta w Góreczkach były chore, roznoszenie wirusa byłoby bardzo łatwe. Podobnie w przypadku pracowników.
OK: Czy na teren fermy mieli wstęp ludzie z zewnątrz?
Y: Na fermę wjeżdżali różni serwisanci, ale nikt nie sprawdzał ich stanu zdrowia. Nikt nie nosił nawet maseczek, a temat koronawirusa pojawiał się tylko w żartach. Mam nadzieję, że przypadki u pracowników i zwierząt, które wyszły właśnie na jaw przyspieszą pracę nad likwidacją tej branży w Polsce. To nie jest już wyłącznie kwestia okrutnych warunków, w jakich żyją zwierzęta na fermach futrzarskich. Te hodowle stanowią po prostu zagrożenie dla zdrowia publicznego. Przy ich infrastrukturze ograniczenie przedostawania się zwierząt poza teren ferm jest po prostu niemożliwe. Dlatego uważam, że potrzebne są bardzo szybkie działania.