W ubiegły weekend po raz pierwszy upubliczniono film z uwolnienia lisów na fermie w Polsce przez anonimowe osoby. Publikacja filmu rozpętała dyskusję – tym bardziej żywiołową, że do tej pory w Polsce takie strategie działania pozostawały w podziemiu. Dyskusja sprowadza się do tego, czy dla zwierząt lepsza byłaby śmierć z rąk hodowcy, czy wiele innych rodzajów śmierci – w tym także z rąk człowieka – które mogą czychać poza murami fermy.
Jakiś czas temu przeprowadziłam wywiad z Joanną, opiekunką dwóch lisów: Gana, wydobytego przez nią z hodowli na użytek pracy doktorskiej o socjalizacji lisa pospolitego, oraz uratowanej przez fundację Viva! Toto. Zdjęcia i filmy przedstawiające jej podopiecznych robią furorę w sieci i są w stanie skruszyć najtwardsze serca. W końcu tym zwierzętom udało się uniknąć okrutnego losu.
Jednak rozmowa z Joanną przypomina o największej tragedii, jaką wyrządził człowiek tym dzikim zwierzęciom wyrywając je z naturalnego środowiska i uzależniając od siebie. Nawet osoba, która chce zwrócić im wolność nie jest w stanie zapewnić im niczego poza możliwością poznania naturalnych, nieznanych dotąd bodźców – dotyku trawy, zapachu lasu, możliwości porycia w ściółce; nim zginą śmiercią trochę bardziej naturalną i odwleczoną w czasie niż ta przyszykowana przez hodowcę. To także dramat, który wiąże się z wyborem takiego działania. Nie ma innego rozwiązania dobrego i uczciwego wobec zwierząt uwięzionych na fermach futrzarskich, niż po prostu zaprzestanie takich praktyk i zdelegalizowanie hodowli zwierząt na futro.
Akcja uwalniania zwierząt ma w teorii potencjał uratowania życia – może pojedyncze lisy przetrwają, może trafią pod opiekę dobrych ludzi (o tym na koniec). Może hodowca zaprzestanie procederu, co uratuje setki potencjalnych istnień. Jest to jednak niesprawdzalne w praktyce. Jeśli traktujemy zwierzęta jak podmioty, jak osoby – wzięcie odpowiedzialności za konsekwencje potraktowania tego gatunku przez człowieka, jak i za los konkretnych, dość skrzywdzonych już przez ludzi zwierząt – to trudniejsze do wykonania, ale sprawiedliwe rozwiązanie. Parafrazując pewnego znanego literaturze lisa: stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co uwolniłeś. Nie wolno nam o tym zapomnieć.
– Opiekujesz się dwoma lisami. Możesz opowiedzieć, jaki jest lisi charakter?
– Lisi charakter… Jest niepowtarzalny. Niezależny. Sprytny. Cierpliwy, ale zarazem zawzięty. Jeśli przejdzie mu przez głowę, że gdzieś jest słaby punkt, będzie “wiercił dziurę w całym” do chwili, gdy nie osiągnie swego. Tak Gan’u rozbroił betonową płytę zbrojoną stanowiącą podłogę jego kojca. I jeszcze… nieprzewidywalny. Kiedyś na mojej stronie padł komentarz: “lisy mają wszystko co najlepsze z kota i psa”. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Raczej wszystko, co najgorsze z kota i psa, wszytko co chcielibyśmy w kocie i psie zmienić. Przypomina mi to trochę sytuację gdy ludzie próbują nowej potrawy i próbują opisać ją w odniesieniu do czegoś, co już dobrze znają. Przy zwierzątkach może mieć to opłakane skutki. Lis nigdy nie będzie jak kot czy pies. Ewolucja psów trwa już od 70 milionów lat, z czego z człowiekiem są związane 0.03% tego okresu – jak piszą autorzy książki „Radość na czterech łapach”. Teraz porównajmy psa do lisa, który nie jest udomowiony, nie został udomowiony i jest dzikim zwierzęciem. Nie ma żadnej podstawy, by porównywać go do psa. Bliżej mu do wilka. Lis psem nigdy nie będzie.
– Jak duży potencjał kontaktu z człowiekiem mają lisy?
– Jak dla mnie zerowy. Zakładając, że miałyby wyrazić chęć takiego kontaktu same z siebie. Nie można zapomnieć o tym, że lisy zostały zmuszone do kontaktu z człowiekiem. Czy to te na fermach, czy też moje, które staram się rozpieszczać. One nie miały wyboru. Często chodzę z Ganem po lesie na długiej lince. Nigdy nie odważyłabym się spuścić go ze smyczy. Po prostu wiem, że zwiałby jak najdalej. Często zastanawiam się, czy rzeczywiście jest ze mną szczęśliwy. Pomimo tego, że ma wszystko. Kota, którego kocha – miłością niestety nie platoniczną, zawsze pełne miski, konary do wspinania, wybieg, zabawki, spacery, schronienie… W jego oczach zawsze widać, że czegoś mu brakuje. Gdyby mógł – wybrałby wolność, las, pola. Zginąłby na wolności… ale on o tym nie wie. Popsuto go i nie jest to jego wina. Popsuto go i nic nie da się z tym zrobić. Choćbym nie wiem jak się starała nie zapełnię tej pustki, którą on odczuwa. Nie jestem w stanie.
-Myślisz, że nie odnalazłyby się po wypuszczeniu w naturalne warunki?
– Absolutnie nie. W Polsce występuje tylko lis pospolity odmiany barwnej płomienistej. Kolor lisów fermowych odbiega od naturalnego – dzikiego, lekko wypłowiałego – przez co nie miałyby się jak ukryć, zaczaić i polować. Lisy fermowe są “zdeformowane”, ich łapy są inne od łap lisów dzikich. Lata hodowli klatkowej podłodze również z krat zrobiły swoje. Do tego są dużo dłuższe i większe. Nie są przystosowane do życia na wolności. Byłaby to dla takiego lisa pewna śmierć. Bardziej humanitarne byłoby już uśpienie niż wypuszczenie.
-W jakim stanie były zwierzaki, gdy do Ciebie trafiły?
– Gan był małym szczeniakiem. Oczywiście zarobaczony i nie do okiełznania ale był zdrowy. Shoty, gdy trafiła do mnie, była po wylewie (Shoty również uratowana przez Vivę! Zmarła mimo rehabilitacji – przyp.red.). A Toto to mały aniołek. Dzięki opiece fundacji Viva! i ludziom takim jak Agata Rybkowska jest zdrowa w 100%.
-Dużo osób pyta o opcję przygarnięcia ocaleńca z fermy. Jakich specjalnych warunków potrzebuje taki zwierzak w chowie “domowym”?
– Taki zwierzak nie nadaje się do chowu domowego. I będę to powtarzać zawsze i wszędzie. Nikomu nie zrobiłabym tej krzywdy, by polecić lisa jako fajne zwierzątko. To tak jakby ktoś chciał mieć wilka. Pomimo “zdeformowania” zwierząt fermowych i zmuszenia ich do obcowania z człowiekiem z moich obserwacji wynika, że lisy dzikie są mniej agresywne. Pomijając kwestie finansowe, bo tysiące poszły w ciągu ostatniego roku na przystosowanie miejsca dla lisa, całe życie przewróciło się do góry nogami. Lis to stworzenie nocne. Nieraz całymi nocami Gan “gada” po lisiemu, coś nawołując, za czymś nieznanym tęskniąc. Sąsiedzi już nie mogą wytrzymać – także zapachu. Lis ma bardzo intensywny zapach, którego po prostu niektórzy nie mogą znieść, wydzielany przez gruczoły łojowe i potowe, niemożliwy do usunięcia z ubrania. Można powiedzieć, że jakbym się nie starała, “pachnę” lisem zawsze. Gdy zwierzę się wystraszy, wypuszcza z gruczołów przyodbytniczych płyn o zapachu nie podobnym do niczego, ale aż piekącym w oczy i nozdrza. A do tego jeszcze produkty przemiany materii, czyli mocz i kał.
Potrzeba mnóstwo cierpliwości i czasu, to jedne z tysiąca składowych potrzebnych do pracy z lisem, ale też jedne z najważniejszych. Zarówno Gan’u jak i Shoty wielokrotnie poszarpali mi ręce. Zęby zupełnie inne niż u psa, długie kły, ostre jak diamenty, szybkość, która nie daje szans na zabranie ręki i siła zacisku szczęk jak u bull terriera. Z łatwością przebiły mi dłoń na wylot. Rany nie chcą się goić, ropieją i jątrzą się. Bolą jak żadne inne, zostawiają zawsze duże blizny. Ukąszenia nie są rzadkością.
Co do czasu… Każda praca z lisem odbywa się nocą. Socjalizując Gana spędzałam całe noce w kojcu, nieraz tam zasypiając. Czas wolny – to proste – nie istnieje. Można zapomnieć o wakacjach, o całonocnych imprezach, o wypadach na weekend ze znajomymi czy rodziną. Pomimo wszystko nikt z bliskich nie jest na tyle zaufany, żeby zostawić pod jego opieką LISA.
Kilkanaście razy widziałam co Gan’u zrobił z kojcem. Kilkanaście razy rozbroił go. Tylko fakt, że byłam blisko, pozwolił mi zainterweniować, by nie zwiał – bo to z pewnością by uczynił. Jeśli 3-4 godziny nie ma mnie w domu, włącza mi się czerwona lampka w głowie – co mój lis teraz kombinuje ? Więc w wolnym czasie staram się wyprzedzić jego działania i pędem wracam do domu, sprawdzić, czy wszystko jest dobrze. To ogranicza też możliwości spędzania czasu wolnego z rodziną i znajomymi.
Jeśli w nocy z kojca dobiegają dziwne odgłosy, wybiegam nieraz w piżamie. Po 3 razy wracam sprawdzić, czy drzwi kojca zostały dobrze zamknięte… można to uznać za paranoję, ale właściciel lisa musi mieć paranoję. W innym wypadku sprytny lis zwieje przy pierwszej lepszej okazji, którą stworzymy mu my lub którą sam sobie wyczaruje, jeśli nie przewidzimy tego wcześniej. A odpowiadamy za lisa i jego bezpieczeństwo w 100%. To dzikie zwierzę i nic nie jest pewne. Nigdy nic nie wiadomo. Nic nie jest do przewidzenia.
To dzikie zwierzę i nic nie jest pewne. Nigdy nic nie wiadomo. Nic nie jest do przewidzenia.
– Hodowcy całkiem poważnie zapewniają o tym, że hodowla zwierząt w klatkach zaspokaja ich potrzeby gatunkowe. Co sądzisz na ten temat jako osoba znająca lisie potrzeby?
– Jestem innego zdania. Zostają spełnione wymogi dotyczące hodowli i wielkości klatek… Owszem. Ale jak dla mnie daleko im nawet do minimum.
-Zdjęcia wesołej Toto budzą skrajnie odmienne uczucia od materiałów dokumentujących życie jej rówieśników na polskich fermach. Myślisz czasem o losie, jaki mógł ją spotkać?
– Raczej się nad tym nie zastanawiam, nie mam takiej potrzeby. Ja to wiem. Wiem jaki los by ją spotkał. A raczej jakie było jej przeznaczenie…
Ale mamy też bardzo dobrą wiadomość. Już teraz możesz pomóc dwóm bardzo konkretnym lisom, które w ostatnim czasie trafiły pod skrzydła Stajni Stowarzyszenia Benek. Dokładając się do ich utrzymania, pomożesz zapewnić zwierzętom bezpieczeństwo i stworzyć im warunki, które w pewnym stopniu wynagrodzą im smutną przeszłość. Wszystkie szczegóły na stronie wydarzenia.
Cały czas potrzebujemy Twojego wsparcia dla długofalowych działań na rzecz zakazu hodowli zwierząt na futro w Polsce. Wpłać dotację lub wstąp do Stowarzyszenia, by wesprzeć nadchodzącą kampanię.
Dołącz do nas na zbliżającej się demonstracji 24.11 w Warszawie – Razem przeciwko fermom futrzarskim!
Julka
04.11.2013