W skandalu z mięsem końskim wciąż pojawiają się nowe tropy i informacje. W ostatnim poście opisywaliśmy, w jaki sposób ślady zaprowadziły śledczych poprzez szereg pośredników do Rumunii. Zdawało się to potwierdzać wersję Inspekcji Weterynaryjnej, która zaprzeczała jakoby mięso końskie miało zostać wyprodukowane w Polsce.
Okazuje się jednak, że być może jednak przynajmniej część mięsa pochodziła z naszego kraju. Chodzi o firmę Mipol z Podbeskidzia (jak również drugiego producenta z północy kraju), o której było głośno w zeszłym miesiącu. To właśnie ona dostarczyła mięso irlandzkiemu pośrednikowi, który dostarczył je do firm produkujących hamburgery.
Także tym razem mięso trafiło do odbiorców w Niemczech poprzez szereg pośredników. W kontekście nowych ustaleń oświadczenie Inspekcji Weterynaryjnej, że mięso na pewno nie pochodziło z Polski brzmi naiwnie. Szczególnie biorąc pod uwagę, że Mipol prowadzi również ubój koni, a listy przewozowe wskazują właśnie na tę firmę. Niestety prawdy przypuszczalnie nie uda się ustalić.
Niemniej afera stawia transparentność globalnej branży mięsnej w bardzo złym świetle. Długie drogi od producenta do konsumenta stwarzają ludziom chcącym powiększyć swój zysk świetną okazję do różnego rodzaju machinacji. Przymykanie oczu na nieprawidłowości i niesumiennie przeprowadzane kontrole zdają się być raczej normą niż wyjątkiem.
Wystarczy powiedzieć, że w całej sprawie jest również ślad włoski, a afera rozprzestrzeniła się już na większość krajów Unii Europejskiej. Ostatnio mięso końskie zostało znalezione w Czechach w produktach spożywczych sprzedawanych przez sieć IKEA. Na pewno nie był to ostatni kraj, w którym dokonano tego typu odkrycia.