Minął ponad rok od czasu publikacji wyników naszego śledztwa na fermie norek należącej do rodziny Wójcików (w Góreczkach). Materiały pozyskane przez naszego aktywistę, który na dwa miesiące zatrudnił się na tej fermie, żeby dokumentować systemowe okrucieństwo wpisane w hodowlę zwierząt na futra, rozpaliły debatę na temat konieczności wprowadzenia w Polsce całkowitego zakazu takich hodowli. Prace nad tzw. „Piątką dla zwierząt”, która miała wprowadzić w Polsce zakaz hodowli zwierząt na futra, zostały porzucone. Mimo to wykonaliśmy ogromny krok w naszej walce. Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że brak zakazu jest wyłącznie winą słabych polityków, którzy ugięli się pod naciskami garstki wpływowych przedstawicieli upadającej branży.
Stan zdrowotny norek okiem hodowców
Przedstawiciele przemysłu futrzarskiego na różne sposoby starali się zakwestionować wiarygodność naszego śledztwa. Jedną ze strategii były próby skompromitowania zatrudnionego na fermie aktywisty. Wielokrotnie napotykaliśmy wypowiedzi, w których sugerowano, że zarejestrowane przez niego patologie były wyjęte z kontekstu, a często wręcz reżyserowane dla uzyskania bardziej dramatycznych nagrań. Jednak to, co ujawniliśmy w materiałach z Góreczek, nie różniło się od wyników innych śledztw, które przeprowadziliśmy w poprzednich latach. Właśnie po to, by uniknąć podobnych zarzutów, zdecydowaliśmy, że czas oddać głos samym hodowcom.
Przez kilka miesięcy podróżowaliśmy po województwach, w których występuje duża koncentracja ferm norek. Tym razem zamiast nagrywać zwierzęta cierpiące w klatkach, o realia hodowli zdecydowaliśmy się zapytać ludzi, którzy trudnią się tym na co dzień – właścicieli i pracowników ferm. Naszym śledczym udało się zdobyć ich zaufanie i zarejestrować wypowiedzi, które nie pozostawiają wątpliwości, że ta branża powinna być natychmiast zlikwidowana. Z kolejnych rozmów wyłania się obraz przemysłu futrzarskiego odpowiedzialnego za ogromne cierpienie zwierząt, rozprzestrzenianie wirusów i powszechne łamanie prawa weterynaryjnego.
Każdy pracownik fermy i hodowca, z którym rozmawialiśmy potwierdził, że wirus jest na większości ferm w Polsce
Wszechobecność wirusa choroby aleuckiej
Chociaż rozmowy naszych śledczych z hodowcami i przedstawicielami branży toczyły się na różne tematy, bardzo szybko zaczął dominować problem wszechobecności wirusa choroby aleuckiej (AMDV – z ang. Aleutian Mink Disease Virus). Bez wyjątku – każdy pracownik fermy i hodowca, z którym rozmawiali nasi śledczy, potwierdził, że ten wirus występuje na większości ferm w Polsce. Niektórzy hodowcy twierdzili wręcz, że na wszystkich. Potwierdzają to również branżowi specjaliści, m.in. prof. dr hab. Andrzej Gugołek z Katedry Hodowli Zwierząt Futerkowych i Łowiectwa Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie w grudniowym numerze „Hodowcy” z 2017 r.
Ale czym właściwie jest choroba aleucka i jakie są jej skutki dla przetrzymywanych w ciasnych klatkach zwierząt? Zacznijmy od obrazowego opisu jednego z pracowników fermy: „To nie tylko chodzi o to, że [norki – przyp. Otwarte Klatki] padają, to jest naturalna rzecz, jak i z ludźmi w szpitalu. Ale mniej się koci, część się nie wykoci. Aleucka jest jak AIDS wśród ludzi, po prostu obniżona odporność”. Inny hodowca dodaje: „To jest takie dziadostwo, że tego się nie uda usunąć. Trzeba by to było spalić. Trzeba się nauczyć z tym żyć”.
Choroba jest następstwem zaburzeń funkcji układu immunologicznego. U osesków, norczych szczeniąt, choroba aleucka przebiega jako zapalenie płuc, zapalenie nerek lub mózgu, i zwykle prowadzi do śmierci. Z kolei u dorosłych norek choroba ma charakter przewlekły.
Ze strony internetowej Laboratorium Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych, w którym funkcjonuje osobny dział zajmujący się wyłącznie diagnostyką choroby aleuckiej, dowiadujemy się m.in. że „wirus wywołujący chorobę aleucką może być przenoszony przez układ oddechowy lub pokarmowy, ale może być też przekazywany potomstwu przez matkę. Pierwotnym źródłem zakażenia są zwierzęta chore i nosiciele bezobjawowi wirusa. (…) Wirus może pojawić się we wszystkich wydalinach i wydzielinach – krwi, ślinie, moczu i kale chorego zwierzęcia. Szerzeniu się choroby aleuckiej sprzyja bezpośredni kontakt z chorym zwierzęciem oraz droga pośrednia, jak: użycie wielokrotne igieł, rękawic, sprzętu itp.”.
Jak w toku naszego śledztwa podkreślali hodowcy i pracownicy ferm, trwałe wyeliminowanie wirusa na fermach jest praktycznie niemożliwe. Nawet po dezynfekcji klatek i sprzętu po kilku miesiącach wirus i tak wraca, ponieważ nawet w naturze wiele zwierząt jest jego nosicielami. Tymczasem duża koncentracja zwierząt na fermach z powszechnym tam systemem klatek bateryjnych sprzyja błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się wirusa na inne zwierzęta. Hodowcy i specjaliści w pismach branżowych zwracają też uwagę na problem przenoszenia się wirusa między fermami, czemu sprzyjają częste ucieczki zwierząt, udokumentowane choćby podczas śledztwa w Góreczkach, ułatwiane przez brak odpowiednich zabezpieczeń, o czym pisaliśmy w jednym z naszych raportów („Stan zabezpieczeń ferm norek w Polsce”).
Oficjalne doniesienia o skali zachorowań wśród zwierząt
Wirus choroby aleuckiej występujący u norek znajduje się na liście chorób zakaźnych podlegających obowiązkowi rejestracji przynajmniej od 2004 r. – zgodnie z Ustawą z dnia 11 marca 2004 r. o ochronie zdrowia zwierząt oraz zwalczaniu chorób zakaźnych zwierząt (załącznik 3, pkt 32). Wydawałoby się więc, że dane na temat skali występowania wirusa na fermach odnajdziemy w rejestrach Powiatowych Inspektoratów Weterynarii. Jednak już podczas prowadzenia śledztwa napotkaliśmy wypowiedzi hodowców, którzy – pytani o obowiązek zgłaszania wystąpienia wirusa – kwestionowali w ogóle, że taki przepis istnieje.
Aby potwierdzić ukrywanie przez branżę skali występowania wirusa choroby aleuckiej na fermach norek, skierowaliśmy pytanie w tej sprawie do wszystkich Powiatowych Inspektoratów Weterynarii w Polsce. Pytanie o przypadki zgłaszane przez hodowców obejmowało okres 10 lat (tj. od grudnia 2010 r. do grudnia 2020 r.). W tym czasie tylko jeden hodowca w Polsce zgłosił Powiatowej Inspekcji Weterynaryjnej przypadek AMDV na swojej fermie*.
Skąd Ministerstwo Rolnictwa wie o problemie, skoro hodowcy nie zgłaszają wirusa?
Ignorowanie obowiązku zgłaszania wirusa jest tym bardziej zaskakujące, że o skali problemu wiedzą również pracownicy Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a więc resortu odpowiedzialnego za wcielenie w życie ustawy nakazującej hodowcom zgłaszanie wystąpienia wirusa. Tak przynajmniej wynika z umieszczenia wśród zadań programu „Ochrona zdrowia zwierząt i zdrowia publicznego na lata 2019–2023” oceny sytuacji epidemiologicznej w zakresie występowania choroby aleuckiej u norek. Dlaczego ministerstwo zainicjowało realizację takiego zadania, skoro rejestry Inspekcji Weterynaryjnych nie odzwierciedlają skali problemu? W uzasadnieniu realizacji zadania czytamy m.in.: „Pomimo że zakażenia AMDV w stadach norek w Polsce są notowane [sic!], to nieznana jest sytuacja epidemiologiczna choroby aleuckiej, która zgodnie z ustawą jest jednostką podlegającą rejestracji”. Warto tu zwrócić uwagę, że program został zainicjowany w czasie, kiedy funkcję Ministerstwa Rolnictwa pełnił otwarcie broniący branży i sprzeciwiający się wprowadzeniu zakazu Jan Krzysztof Ardanowski.
Dlaczego Ministerstwo Rolnictwa, które samo zwróciło uwagę na konieczność zbadania problemu epidemiologicznego na fermach futrzarskich, nie podjęło równocześnie problemu ignorowania przez hodowców obowiązujących przepisów weterynaryjnych do tego stopnia, że niektórzy hodowcy zapomnieli, że taki wymóg w ogóle obowiązuje? W naszym odczuciu jest to podyktowane wyłącznie irracjonalną potrzebą utrzymania branży na przekór łamaniu prawa weterynaryjnego i pogwałceniu dobrostanu zwierząt.
Konsekwencje nieprzestrzegania prawa weterynaryjnego dla zdrowia publicznego
Problem z wirusem choroby aleuckiej nie występuje oczywiście tylko w Polsce. O sytuację epidemiologiczną na innych europejskich fermach norek zapytaliśmy Mike’a Mosera, byłego prezesa Brytyjskiego Stowarzyszenia Handlu Futrami:
„Pomimo wielu lat prób hodowcy zwierząt futerkowych nie zdołali zapobiec rozprzestrzenianiu się choroby aleuckiej. Wielu ekspertów uważa, że jest to nierozerwalnie związane z hodowlą zwierząt futerkowych. Pod każdą klatką gromadzą się duże stosy odchodów zwierzęcych, będących głównym rezerwuarem wirusa AMDV. Ponieważ zwierzęta trzymane są w tak dużym zagęszczeniu, w złych warunkach dobrostanowych, fermy futrzarskie są doskonałym rezerwuarem rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych. Biorąc pod uwagę warunki panujące na fermach, zagrożenia dla zdrowia publicznego związane z epidemią COVID-19 u norek hodowlanych w Holandii, Danii i innych krajach, są niezwykle niepokojące”.
W Polsce część ferm sprawdzona została losowo na obecność COVID-19 u zwierząt. Niestety na pozostałych to hodowcy mają obowiązek powiadomić służby weterynaryjne o niepokojących objawach u zwierząt. Przez przynajmniej 10 lat ignorowali jednak przepis nakazujący zgłaszanie wystąpienia na fermach wirusa choroby aleuckiej. Naiwnością byłaby więc wiara, że zgłoszą przypadki COVID-19, które mogłyby doprowadzić do czasowej, jak w przypadku Danii, lub całkowitej, jak w Holandii, likwidacji branży.
*Spośród 308 oddziałów PIW odpowiedzi udzieliło 238. W tych powiatach, w dniu przesłanej nam odpowiedzi, funkcjonowały łącznie 283 fermy norek.