Stoję przy kuchence. Dodaję jakieś przyprawy. Energicznie mieszam ryż z warzywami, który dzisiaj będę jadła na obiad. W głowie jak zwykle tysiąc myśli na minutę. Pomiędzy doprawianie jedzenia wchodzą plan dnia, obowiązki do odfajkowania, książki i filmy na wieczór oraz… kalendarz.
Właśnie minął rok odkąd zostałam weganką. Zupełnie mi to umknęło. Dzisiaj obiad będzie więc świąteczny. Ponad rok temu zostałam weganką. Z perspektywy tego czasu mogę stwierdzić, że była to jedna z najważniejszych decyzji w moim życiu. Przyniosła mi dobre zmiany i dużo satysfakcji. I poczucie, że daję coś od siebie tym, których głos pozostaje niesłyszalny – zwierzętom z hodowli przemysłowych.
Najpierw podchodziłam do zmiany diety jak do eksperymentu i potrzeby sprawdzenia się. Bardzo szybko uległo to zmianie. Wystarczył jeden film udostępniony na fejsbuku Otwartych Klatek, żebym znalazła całkiem nowy motyw – moralny i etyczny.
Po tym, czego dowiedziałam się na temat hodowli przemysłowych i wiwisekcji, doszłam do wniosku, że nie chcę się przyczyniać do zadawania cierpienia i śmierci. Chciałam dokonać świadomego wyboru, który dla mnie miał i ma nadal wydźwięk moralny. Każdy z nas może wybrać – jeśli tylko będzie tego chciał.
Mój weganizm to nie tylko sposób odżywiania, ale w ogóle styl życia. Opiera się na empatii, otwartości, chęci działania i pomagania. Dlatego właśnie naturalną koleją rzeczy było dla mnie dołączenie do Otwartych Klatek. Chciałam udowodnić w ten sposób, że weganizm to nie jest dla mnie chwilowa moda. Że jestem świadoma cierpienia zwierząt i chcę pomóc na tyle, na ile jestem w stanie.
Cierpliwie udzielałam odpowiedzi na TOP10 pytań do wegan zadawanych przez niewegan. Tłumaczyłam wielokrotnie, dlaczego zrezygnowałam ze wszystkich produktów pochodzenia zwierzęcego (- Z jajek i mleka też?! – Tak, też) i objaśniałam, dlaczego nie tęsknię za jogurtami, szynką i śledziami w pomidorach. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, dlaczego muszę się tłumaczyć z mojego wyboru, pomimo tego, że moje intencje są pozytywne i szczere.
Argument, że dieta roślinna jest mało popularna, przestaje mieć rację bytu. Wystarczy spojrzeć na wciąż powstające wegańskie restauracje i dostępność produktów roślinnych w sieciowych supermarketach. Podsumowując pierwszy rok mojego weganizmu dochodzę do wniosku, że moje życie jeszcze nigdy nie było tak świadome.
Zwracam uwagę na to, co jem i jakich składników sobie dostarczam. Zupełnie inaczej odbieram teraz wrażenia smakowe i zapachowe. Okazało się, że jedzenie nie musi być zautomatyzowaną czynnością napełniania żołądka powtarzającą się kilkukrotnie w dobowym cyklu życia człowieka. Może być czymś znacznie więcej – oznaką uczuć, sympatii, może zbliżać do siebie ludzi i dawać satysfakcję. Wegańskie jedzenie uczy kreatywności, ale też prostoty. I rzecz najważniejsza – przy jego produkcji nikt nie cierpi i nikt nie ginie.
Ryż z warzywami wyszedł wyśmienity. Moje życie uległo całkowitej zmianie w ciągu roku, ale były to zmiany, które zaszły łagodnie i bardzo naturalnie. Bez wyrzeczeń, tęsknoty za smakami i praniem w lanolinie stałam się weganką – zupełnie tak, jakbym była nią od dziecka.
Inka Radomska
12.11.2014