Za pomocą ukrytej kamery aktywista przez 2 miesiące nagrywał, jak wygląda życie norek na największej fermie w Polsce. Cierpienie, które zobaczyliśmy na nagraniach, poraziło nas. Kanibalizm, choroby, brak leczenia zwierząt czy przedwczesna śmierć to tylko niektóre patologie zarejestrowane na nagraniach. Poniżej przedstawiamy szczegóły śledztwa na fermie w Góreczkach
W ramach kampanii Cena Futra od lat ujawniamy warunki życia zwierząt na polskich fermach futrzarskich. Część z publikowanych materiałów pochodziła z naszych śledztw, inne z interwencji przeprowadzonych na tych fermach. Wiele z nich zakończyło się odbiorem najbardziej cierpiących zwierząt. Przedstawiciele polskiej branży futrzarskiej niezmiennie kwestionowali obiektywność tych materiałów. Głównym argumentem branży futrzarskiej było stwierdzenie, że ujawniane przez nas patologie stanowią margines. Że tak wyglądają wyłącznie niewielkie, stare fermy “rodzinne”, które nie mają nic wspólnego z profesjonalną, przemysłową hodowlą.
W odpowiedzi na te zarzuty zdecydowaliśmy się pokazać, jak wyglądają realia przemysłowej hodowli zwierząt futerkowych w Polsce. Prezentujemy Wam wyniki śledztwa na fermie w miejscowości Góreczki (powiat krotoszyński, województwo wielkopolskie), należącej do Wojciecha Wójcika, brata głównego lobbysty branży futrzarskiej, który od lat działa przeciwko wprowadzeniu w Polsce zakazu hodowli zwierząt na futra.
Największa ferma norek w Polsce
Według rejestru Głównej Inspekcji Weterynaryjnej (dalej GIW) do rodziny Wójcików należy 56 z 476 ferm aktywnych dziś w całej Polsce. Liczba ferm w Polsce i tych należących do samych Wójcików jest w rzeczywistości dużo niższa. Ogromna ferma w Góreczkach, udokumentowana w toku naszego śledztwa, w rejestrze GIW figuruje jako 33 fermy. W Polsce w przypadku dużych ferm przemysłowych, które mogą znacząco oddziaływać na środowisko, hodowca zobligowany jest do sporządzenia raportu o oddziaływaniu przedsięwzięcia na środowisko. Już pobieżny wgląd w rejestr ferm futrzarskich pokazuje jednak, że praktyka dzielenia ferm na mniejsze, niewymagające takich pozwoleń, jest częstym zjawiskiem1. Jest to oczywiście podział sztuczny, ponieważ w rzeczywistości takie fermy znajdują się na tym samym terenie, otoczone wspólnym ogrodzeniem.
Według informacji uzyskanej od pracownika, który zatrudnił się na fermie Wojciecha Wójcika w Góreczkach i dokumentował dla nas swoją codzienną pracę, znajduje się tam ok. pół miliona zwierząt. Jest to więc nie tylko największa ferma norek w Polsce, ale z dużym prawdopodobieństwem największa ferma futrzarska na świecie. Znajduje się też niespełna 300 metrów od domów mieszkańców Góreczek.
Aktywista z Ukrainy
Poszukując ofert pracy na polskich fermach norek, szybko zdaliśmy sobie sprawę, że na polskich portalach jest ich niewiele. Zdecydowanie więcej ofert widniało na stronach ukraińskich biur pośrednictwa pracy. Dzięki aktywistom z ukraińskiego oddziału Otwartych Klatek udało się skontaktować z Yevhenem – młodym aktywistą związanym z ruchem na rzecz praw zwierząt, który zgodził się podjąć pracę na fermie norek.
Yevhen przyjechał do Polski na początku czerwca br. i po przejściu dwutygodniowej kwarantanny związanej z pandemią Covid-19 rozpoczął pracę na fermie w Góreczkach. Pracownicy z Ukrainy mieszkali w budynku na terenie fermy. Hodowca potrącał koszty zakwaterowania z niewielkich wypłat. Z pensji odejmowane były również różne kwoty za „zniszczenia” powstałe na skutek codziennej pracy, w tym uszkodzenia klatek [sic!], mimo iż na terenie fermy znajdował się zakład produkcji klatek Wójcików. Mimo braku doświadczenia w pracy ze zwierzętami Yevhen nie przeszedł żadnych szkoleń. Dostał parę rękawiczek i kilka podstawowych informacji dotyczących codziennych obowiązków. Yevhen poinformował nas, że od przełożonych nie dowiedział się niemal niczego o dobrostanie zwierząt, opiece nad chorymi i ciężko rannymi zwierzętami, podobnie jak o przepisach przeciwpożarowych czy innych związanych z bezpiecznym i higienicznym wykonywaniem pracy.
Duża część pracowników, podobnie jak Yevhen, przyjechała do pracy na fermie Wójcika z Ukrainy. Pracowali siedem dni w tygodniu, zwykle ponad 300 godzin miesięcznie. Według relacji Yevhena na fermie w Góreczkach przy opiece nad zwierzętami pracuje około 50 osób, co oznacza, że przy obsadzie ok. 500.000 zwierząt jeden pracownik opiekuje się 10.000 norek. Przy ilości obowiązków na fermie nie ma więc mowy o opiece nad rannymi czy chorymi zwierzętami, czy szybkim usuwaniu martwych zwierząt z klatek Potwierdzają to drastyczne materiały zebrane w ciągu dwóch miesięcy pracy Yevhena.
Koszmar na fermie norek w Góreczkach
Wśród najczęściej spotykanych problemów dobrostanowych udokumentowanych na fermie Wojciecha Wójcika były głębokie rany od pogryzień, jakie zwierzęta zadawały sobie, przebywając w nieustannym stresie. Norki to zwierzęta dzikie, które nigdy nie zostały udomowione, wiodące w naturze samotniczy tryb życia. Zmuszone do dzielenia niewielkich klatek z innymi zwierzętami szybko zaczynały walczyć między sobą. Często karma aplikowana standardowo na górną część klatek spadała na ich futro, zachęcając inne do wygryzania resztek bezpośrednio z ciała zwierząt. Na materiałach Yevhena widzimy wiele zwierząt z głębokimi, otwartymi ranami w okolicach głowy i karku. Często jednak zwierzęta atakowały się bez wyraźnego powodu, a układ sąsiadujących ze sobą klatek umożliwiał nawet atakowanie się zwierząt przebywających osobno. Działo się tak, gdy kończyna lub ogon norki zwisały przez druciane kratki w zasięgu innej norki.
Wiele przypadków wzajemnej agresji norek kończyło się przypadkami kanibalizmu. Yevhen udokumentował liczne nagrania, na których widzimy norki niemal w całości zjedzone przez towarzyszy. Kanibalizm i agresja są na fermach tak powszechne, że sami hodowcy mówią o okresie letnim jako o „fazie kanibalistycznej”2 . Nie istnieje żaden sposób na wyeliminowanie takich zachowań, ponieważ wynikają one wprost z systemu hodowli sprzecznego z naturalnym behawiorem norek.
Oprócz ran od pogryzień i samookaleczeń pracownik udokumentował również liczne infekcje oczu, zatrucia, zwierzęta miotane w konwulsjach, sparaliżowane, apatyczne. Żaden z pracowników, z którymi pracował Yevhen nie dopuścił się w jego obecności aktów agresji wobec zwierząt. Okazjonalne przypadki wrzucania zwierząt do klatek np. podczas szczepień, oddzielania młodych od matek i rozsadzania, wynikały raczej z wysokiego tempa pracy, wymuszanego przez system hodowli przemysłowej. Norki wyciągane z klatek broniły się wówczas, gryząc pracowników, a stosowane przez pracowników fermy specjalne rękawice szybko się zużywały i przestawały ochraniać przed ugryzieniami już po kilku dniach. Często jedynym sposobem na ich uniknięcie było energiczne wrzucenie zwierzęcia do klatki.
“Szpitalik” i ucieczki norek
Najbardziej ranne i schorowane zwierzęta trafiały do tzw. „szpitalika”. Ten pawilon nie różnił się niczym od reszty fermy. Trafiały tam po prostu najsłabsze zwierzęta, które nie poradziłyby sobie z silniejszymi. Niestety, nie mogły tam liczyć na fachową opiekę. Pracownicy oddelegowywani rotacyjnie do pracy w „szpitaliku” posypywali po prostu głębokie rany kredą pastewną, co w praktyce wydłużało tylko agonię zwierząt. Kiedy ranne i chore norki nie miały już sił, by samodzielnie przyjmować pokarm, trafiały do gazowania. Podobnie jak matki, które miały niższy miot, a więc poniżej 5 norcząt.
Do obowiązków pracowników fermy w Góreczkach należało również łapanie norek, które uciekły z klatek. Było to powszechne, dlatego pracownicy nie robili tego codziennie. Co jakiś czas, często z pomocą wyszkolonych do tego psów, zaganiali norki ukrywające się na terenie fermy – w norach, pod paletami, w trawie między pawilonami. Norki uciekały, ale często wracały po pokarm reagując na dźwięk karmiarki – pojazdu, który dwa razy dziennie rozwoził karmę po pawilonach. W wielu krajach norka wpisana jest na listę gatunków inwazyjnych obcych. Ucieczki tych zwierząt odpowiadają za ogromne straty w lokalnych ekosystemach, dlatego od lipca 2018 fermy norek w Polsce musiały być już otoczone podwójnym ogrodzeniem. Do dziś wymagania te ignoruje wielu hodowców. Jednak nawet na fermie w Góreczkach, gdzie zainstalowano podwójny płot, nie zabezpiecza on fermy przed ucieczkami zwierząt. Świadczy o tym choćby dokumentacja pracownika, na której zaobserwowaliśmy dzikiego zająca w jednym z baraków z norkami. Jeśli tak duże zwierzę zdołało wejść na teren fermy, drogę na zewnątrz z powodzeniem znajdzie również niewielka norka.
Problem ucieczek zwierząt jest dziś szczególnie istotny, ponieważ w dobie pandemii koronawirusa potwierdzono, że norka to jedyne zwierzę hodowlane, które może zostać zainfekowane wirusem, przenieść go na inne zwierzęta, a wreszcie – przenieść wirus na ludzi. Takie przypadki udokumentowano m.in. w Holandii gdzie Covid-19 potwierdzono na 47 z 128 funkcjonujących ferm. Ze względu na ryzyko dla zdrowia publicznego holenderskie władze zdecydowały się więc skrócić okres wygaszania ferm norek i ostatnie zostaną zamknięte w marcu przyszłego roku.
Praca na fermie
Okres spędzony na fermie był dla Yevhena szczególnie uciążliwy nie tylko ze względu na trudne warunki i codzienną dokumentację cierpienia. Zmuszony do działania pod przykrywką musiał upodobnić swoje zachowania do tych, które obowiązywały na fermie. Mimo to starał się możliwie jak najczęściej pomagać zwierzętom, przy których pracował. W gorące dni polewał klatki norek wodą. Szybko przekonał się jak bardzo tego potrzebują. Dokładał też szczególnej troski o przenoszenie zwierząt do „szpitalika”, który odwiedzał niezależnie od swoich zmian, kiedy tylko znalazł na to chwilę. Wiedział, że to niewiele, ale przynajmniej tak starał się ulżyć cierpiącym zwierzętom.
W naszej ocenie brak szkoleń dla pracowników opiekujących się poważnie rannymi i chorymi, czy stałej opieki weterynaryjnej nad zwierzętami przebywającymi w tzw. “szpitaliku”, nie mówiąc o wdrożeniu procedur leczenia, które wykraczałyby poza sypanie otwartych ran suplementem (kredą pastewną), świadczy o całkowitym ignorowaniu troski o dobrostan hodowanych zwierząt. Bezpośrednią odpowiedzialność za systemowe okrucieństwo na fermie w Góreczkach ponosi hodowca.
Podczas dwóch miesięcy spędzonych na fermie Yevhen widział Wojciecha Wójcika tylko raz – przejeżdżającego autem obok fermy. Nie poznali się osobiście. Wójcik nie wchodził w relacje z pracownikami. Podobnie jak jego bracia – jest biznesmenem, producentem, a nie hodowcą czy tym bardziej rolnikiem. Rzadko wypowiada się też w mediach. Ustępuje tu miejsca swojemu bratu – Szczepanowi.
Lobbing Szczepana Wójcika
Szczepan Wójcik, który również prowadzi przemysłowe fermy norek, od lat lobbuje przeciwko likwidacji branży futrzarskiej w swoich mediach, kwestionując wyniki publikowanych raportów, śledztw i interwencji, a wreszcie atakując polityków, dziennikarzy i aktywistów wspierających taki zakaz. Media Szczepana Wójcika od dawna rozpisują się o dziesiątkach tysięcy miejsc pracy, wysokich wpływach do budżetu, samowystarczalności hodowców, którzy nie biorą dotacji, wreszcie o wysokim poziom dobrostanu gwarantowanym przez przyjęty w Polsce europejski system certyfikacji dobrostanu zwierząt futerkowych – tzw. Welfur. Media i sojusznicy, których wdzięczność Wójcik zaskarbił sobie przez lata, stoją również za rozpowszechnianiem wszelkich treści krytycznych wobec zakazu.
Wśród założonych przez Szczepana Wójcika instytucji warto wymienić Fundację Wsparcia Rolnika Polska Ziemia odpowiedzialną za powstanie konserwatywnej telewizji wSensie.pl i portal swiatrolnika.info. Analiza treści ukazujących się w tych mediach wyraźnie wskazuje główny cel skupionych tu autorów – promocja Szczepana Wójcika jako autorytetu, promocja strategicznej roli przemysłu futrzarskiego dla polskiej gospodarki i dyskredytowanie oponentów branży futrzarskiej. Nie inaczej jest w przypadku założonego przez Wójcika Instytut Gospodarki Rolnej. To po prostu fundacją wspierająca branżę futrzarską. Zawarty w nazwie „Instytut” ma jedynie legitymizować wypowiadanie się pracowników Wójcika w imieniu „polskiego rolnictwa”, budując wrażenie opierania się wspólnemu zagrożeniu ze strony ekoterrorystów, lewicowych polityków, obcego kapitału, a nawet ruchu LGBT.3 Sfunkcjonalizowanie polityki, ideologii i religii jako narzędzi wsparcia własnego biznesu zawiodło też Szczepana Wójcika do Torunia, gdzie stał się ulubieńcem o. Rydzyka. Kręcąc filmy o „ideologii gender” i przekazując liczne „dary serca”, zapewnił sobie stałe miejsce w TV Trwam i Radiu Maryja, gdzie swobodnie kontynuuje narrację znaną z własnych mediów
Do tej pory działania marketingowe i lobbingowe Wójcika były na tyle skuteczne, że udało mu się wpłynąć na wykreślenie z nowelizacji Ustawy o Ochronie Zwierząt (dalej UoZ) zapisu o zakazie hodowli zwierząt na futra. Wydaje się jednak, że wiarygodność rodziny Wójcików i zgromadzonych wokół Szczepana „specjalistów” jest ograniczona. Świadczą o tym przegrane sprawy sądowe4, czy kontrole wykazujące oszustwa organów państwowych5, ale też prezentowane przez nas wyniki śledztwa na fermie należącej do rodziny „futrzarskich potentatów”. W świetle zgromadzonych podczas tego śledztwa dowodów trudno będzie Wójcikom kontynuować narrację, że tragiczne warunki życia zwierząt hodowanych na futra to wyjątki. Od ferm, z których w ciągu lat odbieraliśmy cierpiące zwierzęta, przemysłowa ferma norek Wojciecha Wójcika w Góreczkach różni się wyłącznie skalą.
1. Na temat podziału fermy w Góreczkach pisali też aktywiści organizacji Viva: Raport na temat przemysłu futrzarskiego w Polsce, Viva 2017, s.71 (https://jutrobedziefutro.pl/2017/12/20/raport-na-temat-przemyslu-futrzarskiego-w-polsce/).
O obchodzeniu raportu środowiskowego przez futrzarzy m.in. w kontekście fermy w Góreczkach pisał pod koniec 2017 Wojciech Mucha w artykule Oko w oko z branżą futrzarską: Wykiwać wszystkich. Hodowcy norek atakują. Wstrząsający reportaż. https://niezalezna.pl/211191-oko-w-oko-z-branza-futrzarska-wykiwac-wszystkich-hodowcy-norek-atakuja-wstrzasajacy-reportaz
2. rozmowy z hodowcami na temat “fazy kanibalistycznej” w cyklu hodowlanym norek zostały przedstawione w dokumencie śledczym Oli Waagena “Inside Fur” (Pels, 2014) – http://www.insidefur.com/