Kilka dni temu opublikowane zostały wyniki badania opinii publicznej w Szwecji, przeprowadzonego na zlecenie organizacji prozwierzęcej Djurens Rätt, w którym sprawdzano stosunek obywateli Szwecji do ferm futrzarskich. Są powody do radości: aż 80% osób opowiedziało się w ankiecie za całkowitym zakazem hodowania zwierząt na futra. 10 lat temu ten odsetek wynosił 70% – to i tak dużo, więc tym bardziej cieszy fakt, że kolejne osoby przekonały się do tego, że hodowle futrzarskie należy odesłać na śmietnik historii.

„Opinia publiczna jest w coraz większym stopniu przeciwko przemysłowi futrzarskiemu, jednak politycy tkwią w tym samym miejscu, co 10 lat temu. Już najwyższy czas na działanie” – mówi Camilla Björkbom, przewodnicząca Djurens Rätt. Parlamentowi przekazano 30 tysięcy podpisów na rzecz zakazu hodowli norek, a aktywiści planują dalej przekonywać polityków do poparcia zakazu – zwłaszcza w kontekście wyborów parlamentarnych, które odbędą się w Szwecji na jesieni tego roku. Bez względu na to, jak zachowają się decydenci, jedno jest pewne: opinia publiczna w Szwecji nie chce przemysłu futrzarskiego.netverk

Nie chciała go też opinia publiczna w Holandii, dzięki czemu w tym kraju udało się wprowadzić całkowity zakaz tego rodzaju produkcji. “Producentom skór futerkowych” zapewniono 12-letni okres przejściowy, by mieli czas na zmianę działalności i znalezienie innego, bardziej etycznego źródła dochodu. To jednak im nie wystarczyło – jak niedawno informowaliśmy, hodowcy złożyli zbiorowy pozew zaskarżający zakaz i wygrali – sąd zdecydował, że nowe prawo nie chroni interesu ekonomicznego hodowców w wystarczającym stopniu. Futrzarscy lobbyści przyjęli strategię “zero mediów”, bo wiedzieli, że jakiekolwiek nagłaśnianie ich działań wywoła negatywną reakcję społeczeństwa. Doprowadzili do uchylenia zakazu poprzez zakulisowe rozmowy, odbywające się za plecami opinii publicznej. Czy tak powinno się załatwiać sprawy w rzekomo demokratycznych krajach? (W trakcie pisania tego tekstu pojawiła się informacja o wniesieniu apelacji oraz o tym, że na czas postępowania zakaz nadal obowiązuje. Choć z powodu okresu przejściowego fermy w Holandii wciąż istnieją, to nie wolno ich powiększać ani zakładać nowych). Minker i bur

Polska nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o ignorowanie głosu społeczeństwa przez lobby futrzarskie. W ostatnich latach działania przeciwko przemysłowi futrzarskiemu w Polsce przybrały na sile – publikacje materiałów ze śledztw na fermach, zainteresowanie mediów, lokalne protesty przeciwko inwazji nowych ferm. Ludzie, którzy wcześniej często nie angażowali się społecznie, z dnia na dzień zajęli się walką z tym szkodliwym procederem. Jednak i w naszym kraju hodowcy ignorują głos społeczeństwa (dla przypomnienia – prawie 70% osób w wieku 18-35 lat jest za delegalizacją ferm w Polsce) i prowadzą działania w imię interesu ekonomicznego wąskiej grupy – zdecydowanie mniejszej, niż setki protestujących mieszkańców czy około 40 tys. osób, które podpisały się pod petycją kampanii Antyfutro.pl.

Publikowanie spotów reklamowych pokazujących wyidealizowany obraz ferm (bo w klatkach akurat brak poranionych i martwych zwierząt), lobbowanie przeciwko wpisaniu norki i jenota na listę zwierząt inwazyjnych przy pomocy naukowo wątpliwych argumentów i zapraszanie posłów na pokazowe wizyty na fermach służy wyłącznie przemysłowym hodowcom – i nikomu innemu: ani zwierzętom, ani lokalnym społecznościom, ani politykom, którzy otrzymują przez to nieprawdziwy obraz problemu.

Widać wyraźnie, że przemysł futrzarski ignoruje głos społeczeństwa wszędzie, gdzie nie jest on głosem poparcia (a takich przypadków nie znamy). My jednak przemysłu w żadnym wypadku nie ignorujemy – mimo kontofensywy z jego strony będziemy kontynuować nasze działałania do momentu osiągnięcia sukcesu.

Natalia Kołodziejska
30.05.14
Zdjęcia: https://www.flickr.com/photos/dyrsfrihet/