Choćbym miał milion na godzinę, nie chcę tych pieniędzy, nie chcę tam być – to tylko jedno zdanie, jakie usłyszeliśmy podczas rozmowy z pracownikami fermy norek

„Jeśli ktoś tam nie był, to nie jest w stanie wyobrazić sobie, co tam się dzieje” – tak o pracy na fermie norek opowiada Adam i dodaje: „Jest gryzienie, smród niesamowity i mróz, przede wszystkim mróz”. Na fermie jednego z potentatów branży przepracował trzy pełne miesiące, łącznie z sobotami i niedzielami.

Dotkliwy mróz spowodowany jest sposobem budowy wiat, w których cały czas panuje przeciąg. Ludzie ogrzewają sobie nogi o tłumik maszyny, która rozwozi pokarm wzdłuż klatek. Zbigniew, inny pracownik tej samej fermy, zauważył inny sposób na przetrwanie zimy. Pracownicy wkładali słomę pod buty, na beton, aby chronić stopy przed zmarznięciem. „Tu się grzeją tylko kierownicy, reszta marznie non stop. Nie da się tak ubrać, żeby przez dziesięć godzin pracy nie zmarznąć” – komentuje Zbigniew.

Przeczytaj także:Były pracownik fermy norek ujawnia drastyczny film

Dwa tygodnie by nie pracował, to i tak czuć  

W całej Polsce sąsiedzi ferm norek skarżą się na odory, które uniemożliwiają im normalne funkcjonowanie. Osoby zatrudnione na fermach są zdecydowanie bardziej narażone na uciążliwy smród. Specyficzny zapach na stałe towarzyszy pracownikom. „Możesz się umyć, ale gdy jesz obiad, to nie czujesz smaku, a smród na rękach” – mówi Zbigniew. A Adam dodaje: „Od rękawiczek i gruczołów norek robią się żółte ręce. Całe palce ma się prześmierdnięte”.
Krystyna, żona Zbigniewa wspomina, że ich córka uciekała, gdy mężczyźni wracali z pracy. Błagała, żeby się do niej nie zbliżali – właśnie przez ten okropny smród.
Jeszcze gorsze były śniadania na fermie. Nie dało się zjeść posiłku. Zmarznięci i przemoczeni pracownicy kładli rękawice robocze na kaloryferach. Te, zabrudzone od odchodów zwierząt, wydzielały nieprawdopodobny fetor. Tak ciężkie warunki pracy są jedną z przyczyn ciągłego przepływu ludzi, ale nie jedyną.

Wyzywają od ch…, od k… i czego tylko, bo im wszystko wolno

Nie do zniesienia jest również atmosfera w pracy. Zachowanie kierowników potęguje frustrację u pracowników. Część odchodzi, część zostaje. Według Zbigniewa narzekają wszyscy, „(…) ale skoro nie ma pracy, to każdy siedzi cicho i pozwala, żeby go wyzywali od najgorszego. Każdy odwraca się i idzie dalej”. Na swojej pierwszej fermie norek Zbigniew nie wytrzymał wyzwisk. Zwolnił się.

Fermy norek

fot:Otwarte Klatki

Adam i Zbigniew pracowali 3 miesiące bez żadnej umowy. Ale ludzie pracują kilka dni i znikają. Co gorsza, aby dostać pieniądze za wykonaną pracę, trzeba przepracować co najmniej 3 dni. Taka informacja podobno pojawiała się na lokalnych słupach.
Pomimo bezrobocia w regionie, urząd pracy już przestał kierować ludzi na fermę, bo nikt nie chce tam pracować. „Ludzie przeczytają do kogo mają iść do pracy i do widzenia” – komentuje Krystyna, a Adam dodaje:

„Wszyscy w okolicy już spróbowali tam pracować. Nie ma nikogo, kto nie próbował”. Zbigniew podniesionym głosem wtrąca: „Niech ten z urzędu pójdzie na jeden dzień do pracy na fermie i zobaczy, jak tam jest, a dopiero potem zmusza ludzi do roboty tam”.

Według obserwacji Adama i Zbigniewa na dwóch okolicznych fermach norek stale brakuje około 50 osób do pracy. Krystyna mówi, że na fermę wchodzi się jak do obozu. W dniu wypłaty ochrona wprowadza maksymalnie dwóch, trzech pracowników do biura. Wszędzie są kamery, nie można używać telefonów. Adam i Zbigniew uważają, że powodem może być uniemożliwienie dokumentacji tego, co się dzieje na fermie – zarówno problemów pracowniczych, jak i związanych ze zwierzętami.

Zagryzionych jest dużo, pogryzionych jest mnóstwo…

Adam na fermie widział pogryzione, martwe i żyjące poza klatkami norki. „Zagryzionych jest dużo, pogryzionych jest mnóstwo. Wystarczy się pomylić i włożyć jedną norkę do innej, nie tej, z którą były od małego” – mówi. I dodaje, że rano zawsze jedna będzie martwa.
Nawet z całych pogryzionych, już rozkładających się i spuchniętych zwierząt hodowcy uzyskują skórę. Zbigniew mówi: „Gdy jeszcze nie odzierają, bo nie ma sezonu, to martwe trafiają do chłodni”. Dotyczy to również tylko części ciała zwierzęcia, nawet gdy tylko pozostanie po nim na przykład kawałek nogi. Wszystko trafia do chłodni, a podczas sezonu jest odmrażane i skórowane. Na fermie nic się nie marnuje.
Mimo upływu czasu, Adam wciąż jest zdumiony ilością padłych zwierząt, które widywał w chłodni. „W chłodni leży jedna na drugiej, rzędami, jak drewno. Ludzie, którzy tam pracowali mówili, że przy odzieraniu i rozmrażaniu smród jest nie do wytrzymania. (…) Moja koleżanka podczas sezonu poszła do pracy w skórowni, bo chciała zarobić. Może była godzinę, a może nie. Gdy odarli przy niej norkę, która zdechła i leżała w pawilonie, i wystrzeliły z niej flaki ze środka, to już więcej tam nie wróciła. A warunek jest taki, że trzeba trzy dni przepracować, żeby dostać pieniądze”.
Krystyna dodaje: „Mój kolega mówił mi: Krystyna, jeden dzień, jeden dzień wytrzymałem i choćbym miał milion na godzinę, nie chcę tych pieniędzy, nie chcę tam być”. „Bo nie da się wytrzymać. Niektórzy nie są wstanie. Ja także już na pewno tam nie pójdę” – komentuje Adam.

Pogryzienia. Jak już złapie coś, to nie puści

Pracownicy i norki toczą ze sobą wojnę. „Pierwszą norkę ciężko włożyć do klatki. (…) Strach ją włożyć. Potem nieważne, czy gryzie, czy nie gryzie. Człowiek się przyzwyczaja” – przyznaje Adam i kontynuuje: „Gdy jedna zrobi dziurę w palcu, to wszystkie gryzą w to samo miejsce aż do krwi”. Mężczyźni wspominają jeden wypadek. Niewysokiego pracownika norka ugryzła w nos. Nie chciała puścić, mówią, że „jak już złapie, to nie puści”. Żeby uwolnić mężczyznę, musieli jej wybić zęby.

Ucieczki

Norki uciekają z ferm. Potwierdzają to mieszkańcy oraz badania genetyczne dzikich populacji. Również w środku ferm norki biegają poza klatkami. Zapytany o to Zbigniew mówi: „Pewnie, że uciekają. W środku latają luzem. (…) Jeśli ktoś nie zamknie klatki albo źle ją zamknie, norka będzie tak długo walczyć aż wyjdzie na wolność. Niektóre żyły dziko, nie w klatce, a pod nią. Wychodziły tylko, gdy było słychać karmiarkę”.

fermy norek

fot: Otwarte Klatki

Norki są uparte i mają ogromny zew wolności. Wykorzystają każdą nadarzającą się okazję. A ze względu na ciągłą rotację ludzi, tych okazji nie brakuje. Adam tak przedstawia problem: „Gdy jest dopuszczanie i przyjmą nowe osoby, to nie ma szans, że wszystkie klatki będą pozamykane. A rano cała ferma lata”.
Krystyna i Zbigniew pewnej nocy przeżyli bardzo osobliwą sytuację. „Jednej nocy śpimy, nagle mąż wstaje, odsuwa fotele w pokoju. Zastanawiam się, czy on nie zwariował. Biega po pokoju, w tą i z powrotem, i krzyczy: »Już cię mam!«. Ja się wystraszyłam. I pytam: »Kogo?«. A on na to: »Leciała tutaj norka! Widziałem ją i uciekła mi znowu!«” – opowiada Krystyna. A Zbigniew dodaje: „gdy cały dzień przerzucasz norki, to dostajesz halucynacji w końcu”. Adamowi też śniły się norki po nocach. Mówi: „Co tu poradzić… Ferma jest duża i jest co gonić. Trzeba mieć kondycję”.

Zarobki

Pomimo wykonywania ciężkiej pracy i wielu godzin przepracowanych każdego dnia miesiąca, zarobki są niskie. „Cudów nie ma – komentuje Adam – Na godzinę wychodzi 11 złotych na brudno. To nic wielkiego”. Pensje wahają się między 3000 a 3500 złotych. Wydawać by się mogło całkiem nie najgorzej, jednak biorąc pod uwagę ilość godzin przepracowanych w miesiącu – nawet 300 godzin – bilans wypada bardzo źle. „Na tyle godzin pracy, to są żadne pieniądze”- dodaje Adam. Krystyna zaznacza podczas rozmowy wielokrotnie, że przez te trzy miesiące w ogóle nie widziała mężczyzn w domu. I dodaje, że „właściciel fermy wszędzie tłumaczy, że ludzie tyle u niego zarabiają, ale nie mówi za ile godzin”.
Jednym z czołowych argumentów przemawiających za istnieniem przemysłu futrzarskiego jest wzrost miejsc pracy na terenach rolniczych, na których panuje wysokie bezrobocie. Polscy hodowcy podają, że tworzą 50 tysięcy miejsc pracy, choć według organizacji Fur Europe w całej Unii Europejskiej jest ich… 60 tysięcy.
Nawet jeśli miejsc pracy jest sporo, warto zastanowić się nad jej wartością i kosztami podejmowania jej przez pracowników. Czy ludzie powinni w takich warunkach pracować? Jak ta praca oddziałuje na nich i na ich bliskich? Dla Adama i Zbigniewa praca na fermie była niszcząca dla ich zdrowia fizycznego i psychicznego. Takich historii jak ich mogą być tysiące.
Brak chętnych do pracy na fermie jasno wskazuje, że ludzie nie chcą wykonywać takich zajęć. Nie pomoże ani zatrudnianie imigrantów, ani większa rotacja, ani wysokie pensje. To praca, której ogromne koszty zdecydowanie przewyższają wątłe zyski.

Tekst: Ilona Rabizo