W tym tygodniu Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) – organizacja prowadząca globalne działania na rzecz poprawy stanu zdrowia ludzi – spotyka się w Genewie, aby wybrać nowego dyrektora generalnego. Mamy dla tego nowego przywódcy misję: zajęcie się problemem wpływu hodowli zwierząt na zdrowie publiczne. Fermy przemysłowe stanowią bowiem poważne zagrożenie dla ludzi i środowiska.
Artykuł oryginalnie ukazał się w New York Times i został przetłumaczony za zgodą autorów.
Po II wojnie światowej produkcja zwierząt w Stanach Zjednoczonych została mocno uprzemysłowiona. Wydajność ferm przemysłowych, czyli liczba krów, kur i świń, które są one w stanie efektywnie chować i ubijać, drastycznie wzrosła. Jest to jeden z powodów gwałtownego wzrostu konsumpcji mięsa w Stanach Zjednoczonych po wojnie. Jak wynika z raportu Worldwatch Institute, grupy zajmującej się badaniem środowiska, w ostatnich czterdziestu latach na całym świecie produkcja mięsa wzrosła trzykrotnie, a w ciągu zaledwie ostatniej dekady wzrosła o dwadzieścia procent.
Te radykalne zmiany w poziomach produkcji i konsumpcji mięsa niosą ze sobą poważne konsekwencje dla naszego zdrowia i środowiska, a jeśli obecne trendy się nie zmienią, problemy te mogą się tylko nasilić.
Zajęcie się tym zagrożeniem dla zdrowia publicznego jak najbardziej leży w zakresie mandatu WHO. Przemawiając w zeszłym roku na Światowym Zgromadzeniu Zdrowia, Margaret Chan, ustępująca dyrektor generalna organizacji, określiła odporne na antybiotyki drobnoustroje, zmianę klimatu i choroby przewlekłe mianem „trzech pełzających katastrof”, które kształtują sytuację zdrowotną na świecie. Chów przemysłowy łączy je wszystkie.
Zalew taniego mięsa i nabiału znacząco przyczynił się do wzrostu zachorowań na choroby przewlekłe. Działający przy Uniwersytecie Waszyngtońskim Instytut Pomiaru i Oceny Zdrowia oszacował, że w 2015 roku ponad pół miliona zgonów na całym świecie miało związek z dietami bogatymi w przetworzone i czerwone mięso, które WHO klasyfikuje obecnie odpowiednio jako rakotwórcze i „prawdopodobnie rakotwórcze”.
Potencjalnie większy problem stanowią supermikroby, czyli odporne na antybiotyki bakterie, które szerzą się wśród trzymanych na fermach przemysłowych zwierząt. Około siedemdziesiąt pięć procent antybiotyków używanych w Stanach Zjednoczonych i Unii Europejskiej wykorzystywanych jest w rolnictwie. Masowe używanie tych leków ma na celu zapobieganie chorobom wśród zwierząt trzymanych na tych zatłoczonych fermach i przyspieszanie ich wzrostu, co zresztą okazało się w dużej mierze nieskuteczne.
Wskutek tak powszechnego używania antybiotyków ludzie nieświadomie spożywają je w niskich dawkach wraz z mięsem i uzdatnioną wodą pozyskiwaną ze źródeł zanieczyszczonych odpadami zwierzęcymi.
Kiedy bakterie uodpornią się na antybiotyki, wiele z nich może wkrótce stracić swoją skuteczność w leczeniu nawet takich dolegliwości jak zapalenie płuc czy infekcje dróg moczowych.
Fermy przemysłowe mają też duży wpływ na zmianę klimatu. Zakłady te generują więcej gazów cieplarnianych niż wszystkie formy transportu razem wzięte.
Zgodnie z raportem opublikowanym w 2014 roku w czasopiśmie Climatic Change, jeśli wziąć pod uwagę wzrost liczby ludności na świecie, emisja gazów cieplarnianych związana z produkcją żywności może pochłonąć większość z pozostałego globalnego budżetu węglowego, czyli ilości węgla, którą możemy jeszcze wyemitować do atmosfery, aby do 2050 roku wzrost temperatur na świecie nie przekroczył dwóch stopni Celsjusza w stosunku do czasów przedprzemysłowych.
Jak podsumowano w raporcie, zmiany w odżywianiu obejmujące ograniczenie spożycia mięsa i nabiału są kluczowe, aby z wysokim prawdopodobieństwem sprostać celom klimatycznym.
Zgodnie z brytyjskim raportem, również z 2014 roku, osoby spożywające mięso odpowiadają za dwukrotnie wyższą emisję gazów cieplarnianych niż osoby na dietach roślinnych. Natomiast w przeprowadzonych niedawno badaniach oszacowano, że gdyby cały świat zastosował się do zdrowotnych zaleceń dotyczących spożycia mięsa, związaną z produkcją żywności emisję gazów cieplarnianych można by ograniczyć o dwadzieścia dziewięć do czterdziestu pięciu procent. Oczywiście wymagałoby to poważnych zmian w systemach żywności.
Historia zna jednak przypadki zakrojonych na krajową i globalną skalę kampanii na rzecz zwalczania poważnych zagrożeń dla zdrowia publicznego – nawet wówczas, gdy za tymi zagrożeniami stały międzynarodowe koncerny. Przykładem może być przyjęta przez WHO ramowa konwencja o ograniczeniu użycia tytoniu, międzynarodowy traktat promujący politykę antytytoniową wśród państw-sygnatariuszy. WHO może przyjąć podobne podejście w sprawie ferm przemysłowych.
W tym tygodniu wystosowany został list otwarty – sygnowany przez ponad dwustu naukowców, ekspertów do spraw polityki i innych, w tym autorów tego artykułu – skierowany do kandydatów na stanowisko dyrektora generalnego WHO, który wzywa ich do dostrzeżenia problemu przemysłowego chowu zwierząt jako wyzwania dla zdrowia publicznego i zajęcia się nim. Sygnatariusze listu zarekomendowali podjęcie szeregu działań. Zgodnie z tymi zaleceniami WHO powinna zachęcać niemal dwieście swoich państw członkowskich m.in. do:
- Zakazania używania antybiotykowych stymulatorów wzrostu w chowie zwierząt oraz stworzenia bodźców skłaniających producentów mięsa do unieszkodliwiania antybiotyków i odpadów zwierzęcych w sposób bezpieczny dla środowiska.
- Zaprzestania dotowania przemysłowego chowu zwierząt.
- Przyjęcia standardów żywienia oraz prowadzenia kampanii edukacyjnych ostrzegających o zagrożeniach dla zdrowia związanych z konsumpcją mięsa.
- Finansowania badań nad roślinnymi zamiennikami mięsa.
- Przemysłowy chów zwierząt powoduje szkody na skalę światową: odporne na antybiotyki bakterie nie uznają granic, podobnie jak zmiany klimatyczne, natomiast systemy opieki zdrowotnej na całym świecie będą musiały zmagać się ze wzrostem zachorowań na choroby przewlekłe.
Być może niegdyś spożywanie zwierząt miało kluczowe znaczenie dla naszego przetrwania. Dziś jednak nas zabija.
O autorach:
Scott Weathers jest studentem II stopnia zdrowia publicznego na Uniwersytecie Harvarda. Sophie Hermanns jest studentką II stopnia na Uniwersytecie Cambridge i stypendystką na Uniwersytecie Harvarda. Mark Bittman, były felietonista New York Times, pracuje w Instytucie Zdrowia Publicznego na Uniwersytecie Columbia.