W październiku ubiegłego roku, kilka dni przed Dniem Zmarłych, na nasz mail interwencyjny wpłynęło zawiadomienie o fermie lisów w niewielkiej miejscowości w województwie łódzkim. Była to chyba jedna z bardziej przygnębiających wizyt interwencyjnych, jakie mieliśmy okazję odbyć, ponieważ z góry wiedzieliśmy, że nie uda się uratować żadnych zwierząt. Już po przesłanych zdjęciach można było stwierdzić, że ferma została porzucona kilka lat wcześniej, niestety wraz ze zwierzętami uwięzionymi w klatkach.
Na fermie hodowanych było kilkadziesiąt lisów. Klatki, w których znajdowały się szkielety lub zmumifikowane ciała zwierząt, nadal były zamknięte. Jak udało nam się ustalić, hodowla była nielegalna, nie znajdowała się w żadnym z archiwalnych rejestrów, co potwierdził weterynarz z Powiatowej Inspekcji. Jednocześnie pracownicy państwowej placówki przyznali, że wiedzieli o istnieniu fermy, która mimo to funkcjonowała aż do śmierci właściciela.
Ferma była ukryta na działce znajdującej się za opuszczonym dziś domem. Od frontu osłonięta drzewami, ale doskonale widoczna z pól sąsiadów czy wieżyczki znajdującego się nieopodal kościoła. Właściciel fermy zmarł w 2009 pozostawiając zwierzęta uwięzione bez dostępu do jedzenia czy wody. Z nieznanych nam przyczyn jego syn, który jeszcze przez dwa lata wraz z rodziną mieszkał w domu na tej samej działce, także nie wypuścił zwierząt.
“Otwarte Fermy”
Takich nielegalnych ferm są w Polsce setki, ale nawet na tych znajdujących się w rejestrze, zwierzęta cierpią podobnie. Lobby futrzarskie przekonuje, że lisy czy norki muszą być traktowane dobrze, bo od tego zależy jakość futra. Wspierający hodowców minister rolnictwa, Jan Krzysztof Ardanowski, proponował niedawno, by zamiast wprowadzenia zakazu zaostrzyć kontrole i, w razie konieczności, poddać fermy międzynarodowej cetryfikacji. Widzieliśmy warunki na fermach, których właściciele deklarując transparentność i troskę o dobrostan zwierząt przystępowali do międzynarodowych programów takich jak “Otwarte Fermy”. Ich jedynym celem jest przekonanie opinii publicznej, że zakaz nie jest potrzebny. W dniu zaplanowanej wizyty takie miejsca na pewno świecą czystością, a w klatkach znajdują się tylko zdrowe i zadbane zwierzęta. Odwiedzając je poza kalendarzem dni otwartych właśnie na takich “reprezentacyjnych fermach” spotykaliśmy chore, zaniedbane lisy, stłoczone w klatkach jeszcze mniejszych niż te określone przez unijne normy.
Wielopokoleniowa tradycja
Sytuacji zwierząt, zarówno tych hodowanych na małych, “rodzinnych fermach”, jak i w przemysłowych hodowlach, nie poprawią liczniejsze i bardziej rygorystyczne kontrole, na które Powiatowym Inspekcjom Weterynaryjnym już dziś nie starcza czasu i personelu. Nie poprawią go też krajowe czy międzynarodowe certyfikaty opracowywane przez “bezstronne” naukowe gremia interpretujące dobrostan jedynie w kategoriach jakości futra hodowanego zwierzęcia. Problem tkwi w anachronicznej idei więzienia dzikich zwierząt w klatkach i uśmiercania ich co rok w imię mody, opacznie manifestowanego statusu społecznego czy w wyniku bezmyślnego podążania za przekazywaną z pokolenia na pokolenie “tradycją”. Być może gdyby w Polsce obowiązywał zakaz, nielegalna ferma, którą odwiedziliśmy, zostałaby w porę zgłoszona, a nie potraktowana pobłażliwie, jako niegroźny “rodzinny interes”, którego nie należy penalizować.