Publikacja „Ukryte: zwierzęta w antropocenie” ukazała się w 2020 roku, a jej głównym celem było przedstawienie trudnej relacji między człowiekiem a innymi istotami zwierzęcymi. Do projektu zaproszono 40 nagradzanych fotoreporterów z całego świata, w tym naszego aktywistę śledczego – Andrzeja Skowrona. Znaleźć w niej można obrazy zwierząt wykorzystywanych w przemyśle, rozrywce czy dla prowadzenia obrządków religijnych. Przygotowana na jej podstawie wystawa o tym samym tytule gościła m.in. w Centrum Fotografii Artystycznej w Denver, Kongresie Republiki Peru, na francuskim festiwalu Perpignan, a w ubiegłym roku także na Uniwersytecie Łódzkim.
Jo-Anne McArthur jest kanadyjską fotografką, aktywistką i autorką, która od ponad dwóch dekad dokumentuje zawiłą nić łączącą ludzi ze zwierzętami. Założona przez nią organizacja We Animals działa na rzecz zwiększenia widoczności istot pozaludzkich, mierząc się z tematem wykorzystania zwierząt w niemal każdej dziedzinie życia. Udostępnia także bazę ponad 35 000 zdjęć.

Ania Fujarczuk: Twoja historia zaczęła się niemal z przypadku. W jaki sposób kury odmieniły życie młodej Jo-Anne?
Jo-Anne McArthur: Moja mama przeprowadziła się z miasta na wieś na kilka lat i kupiła 10 kur. Na farmie poza nimi zamieszkały również dwa psy i kot. I to była moja pierwsza okazja, żeby naprawdę poznać kury. Każda z nich miała inny charakter. Nawiasem mówiąc, do tamtej pory kurczak był moim „ulubionym jedzeniem”. Im dłużej jednak mogłam obserwować ich złożone osobowości; to, że chcą żyć, grzebią w ziemi, wskakują na grzędy, budują więzi z innymi osobniczkami, myślałam: „o nie, o nie, nie mogę, nie mogę z czystym sumieniem jeść mojego ulubionego jedzenia”.
Na początku wydawało mi się, że będzie to dla mnie wielka strata, odczuję ciężar tej decyzji. Ale tak się nie wydarzyło. Kiedy przestałam jeść kurczaka, poczułam wręcz ulgę, że nie krzywdzę tych pięknych zwierząt.
Wspominałaś, że poza kurami mieszkały z Wami jeszcze psy i kot.
Codziennie rano wypuszczaliśmy psy i kota na dwór. Kury były już wtedy na zewnątrz. Kiedy o wschodzie słońca dochodziliśmy z powrotem do drzwi wejściowych, psy, kot i kury stały już przy nich, czekając, żeby wejść do środka. Myśleliśmy wtedy: „o nie, nie możemy wpuścić do domu 10 kur”, więc próbowaliśmy wpuszczać tylko psy i kota. To takie gatunkowe uprzedzenie – psy i kot mogą wejść, ale kury nie!
Mimo to kury i tak wchodziły, biegały po domu, jakby wręcz chciały dumne z siebie wygdakać: „jesteśmy w środku! Jesteśmy w środku! Gdzie możemy się ukryć, żeby tu zostać?”. I wskakiwały mi na kolana, siadały na ramieniu w czasie posiłków … podczas gdy właśnie jadłam mięso.
Dostrzegłam w tym ogromną sprzeczność. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło zmieniać.
Jak ta zmiana wpłynęła na Twoje najbliższe otoczenie, przyjaciół i rodzinę?
Bardzo się o to martwiłam. Myślałam, że będę bardzo różniła się od innych … i w rzeczywistości tak było. Można robić z tego sensację albo po prostu robić swoje – ludzie to zaakceptują, albo i nie.
Na początku odstawiłam kurczaka, później zostałam peskatarianką, następnie był wegetarianizm – przechodziłam przez te wszystkie etapy. I było to dla mnie stresujące. Nie wszyscy są w stanie to do siebie dopuścić.
Co powiedziałabyś osobom, które dopiero są na początku swojej drogi?
Jako wegetarianie i weganie możemy się bardzo stresować, jeśli nałożymy na siebie zbyt dużą presję. Ludzie będą Cię oceniać, kwestionować Twoje wybory, będą mieli własne opinie na Twój temat.
Możesz to po prostu zignorować albo możesz się tym przejmować i walczyć z nimi, marnując na to mnóstwo energii. Też przez długi czas to robiłam: broniłam swojego stanowiska przed osobami, które tak naprawdę nie były zainteresowane moją filozofią. Później przestałam jednak kłócić się z ludźmi, którzy po prostu mieli ochotę się pokłócić. Nie zamierzam tracić na to swojej energii i się denerwować.
Nie kładę się spać w nocy, zastanawiając się, jak mogłabym zmienić swoją rodzinę lub ludzi wokół mnie. Działam aktywistycznie w sposób, który uważam za skuteczny. I takie podejście również rekomenduję.
Jak poprzez swoje działania aktywistyczne budujesz pomost między ludźmi a zwierzętami?
Fotografią, filmami i opowiadaniem historii. Tak jak ja musiałam spotkać te kury, żeby zrozumieć, jakie są, tak samo zdjęcia mogą umożliwić to innym. Dobre filmy i nagrania wideo również mogą w pewnym stopniu spełnić ten cel. Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyśmy wszyscy mogli osobiście spotkać chociażby wspomniane wcześniej kury, ale istnieją też inne sposoby na stworzenie pewnej więzi między nami a nimi.
Co masz na myśli, mówiąc o dobrych zdjęciach? Muszą być mocne, szokujące, tajemnicze?
Mocne zdjęcie jest jak dzieło sztuki. Wciąga, jest piękne – nawet jeśli jest brutalne. Odzwierciedla więź między fotografem a portretowanym. To samo dotyczy fotografii humanitarnej.
Najbardziej cenię fotografie ukazujące zwierzęta w kontekście ich życia oraz wydarzeń, które je dotyczą – na przykład ich śmierci, transportu czy przebywania w kojcach porodowych. Portrety to za mało. Samo zdjęcie twarzy świni nie wywoła takiego efektu, jak zdjęcie świni patrzącej ci w oczy, gdy jest zamknięta w klatce.

To jak przełamanie czwartej ściany – w filmach czy teatrze.
Tak, dokładnie. Jako fotoreporter nie chcesz być tylko zewnętrznym obserwatorem sceny, w której się znajdujesz. Chcesz zanurzyć się w dokumentowany świat. W mojej pracy tym światem jest napięta przestrzeń między ludźmi a innymi zwierzętami. Byłam kiedyś na ciekawym panelu, gdzie padło słowo „antropocentryzm” w kontekście filozofii, według której jesteśmy w centrum wszechświata, a reszta zwierząt powinna nam służyć.
Tak samo została nazwana Twoja wystawa „Ukryte: zwierzęta w antropocenie”. Co dało początek temu przedsięwzięciu?
Zauważyłam, że w świecie fotografii jest ogromna luka, a co za tym idzie – ogromna luka w społecznym postrzeganiu „ukrytych zwierząt”, jak je nazywałam. Od razu przyszło mi do głowy, że: „to praca na całe życie”. W fotografii mamy zdjęcia dzikiej przyrody, fotografię użytkową, fotoreportaż skupiający się na losach człowieka, ale żaden z tych nurtów nie obejmował zwierząt, które wykorzystujemy najczęściej.
Przyszło mi wtedy do głowy: „dobrze, teraz wiem, co mam robić”. Potrzeba mnie – i wielu innych osób – do dokumentowania tych historii.
Zwierzęta, które dokumentujesz, są równie czujące jak te trzymane w domach. Jak udało Ci się zbudować tak silną społeczność wokół “niewidocznych zwierząt”?
Myślę, że ludzi przyciągnęła potrzeba. Fotoreportaż na temat zwierząt jest niezbędny. Im więcej się o nim mówi, tym szerzej może to dotrzeć. Jest globalne zainteresowanie taką dokumentacją, choć niewiele osób chce się tym zajmować, bo to trudne. To niebezpieczna i bardzo przygnębiająca praca.
Pracowałaś w różnych miejscach, z ludźmi pochodzącymi z odmiennych kultur. To, co jest akceptowane w jednym miejscu, może być oburzające w innym. Czy dostrzegasz różnicę w podejściu do zwierząt, w zależności od miejsca na Ziemi?
Z jednej strony cierpienie zwierząt jest globalnym problemem, ale z drugiej nie każdy patrzy na to cierpienie w ten sam sposób. Na przykład jedzenie psów czy kotów może być normalizowane w niektórych kulturach, a w innych wręcz przeciwnie, ponieważ dotyka tematu tabu. Wszystkie kraje i kultury robią straszne rzeczy różnym gatunkom.
Biorąc pod uwagę tę złożoność, ciężko jest określić jeden, uniwersalny sposób dotarcia do odbiorców.
Dlatego uważam, że kultura i kontekst są ważne, a kampanie regionalne mają sens. Musimy pamiętać – a przez „my” rozumiem ludzi walczących o prawa zwierząt – że większość z nas, którzy się tym zajmują, kiedyś jadła mięso. Wiemy, jak to jest. Większość naszych rodzin to robi i większość świata to robi. Jest to uważane za naturalne.
W związku z tym kwestionujemy podstawowe założenia ludzi dotyczące tradycji, kultury, życia i szczęścia. Musimy być przygotowani na otwarte i głębokie rozmowy z ludźmi, zamiast sprawiać, by czuli się wyobcowani – w przeciwnym razie nic się nie zmieni.
Chodzi też o to, żeby zdać sobie sprawę z tego, że jedzenie zwierząt, prawa zwierząt i ich dobrostan kwestionują głęboko zakorzenione historyczne przekonania wielu kultur. Jest to dla ludzi bardzo trudne do przyjęcia, ponieważ zmusza ich do zastanowienia się, czy to co robią rzeczywiście jest dobre i czy istnieje alternatywa.
Normalizacja ułatwia wyjście z założenia, że skoro: „robiliśmy tak od zawsze, dlaczego mielibyśmy przestać?”.
Dokładnie tak. Współczesna medycyna i dietetyka mówią nam, że potrzebujemy białka. Sugerują równocześnie, że potrzebujemy białka mięsnego, mimo że istnieją inne sposoby jego pozyskania. Po prostu nie jesteśmy edukowani na temat niezliczonych sposobów, w jakie możemy uzyskać białko i składniki odżywcze. Spójrzmy chociażby na kultury, które praktykują dietę roślinną od tysięcy lat – jak niektóre tradycje w Indiach, które w dużej mierze są wegańskie, a ludzie w nich pozostają zdrowi. Jest to możliwe.
Musimy być gotowi towarzyszyć ludziom w procesie przemyślenia tej relacji i tego, czy chcą wspierać hodowlę przemysłową i zabijanie zwierząt. Kultura może i powinna się zmieniać. Robiliśmy rzeczy w określony sposób, ale teraz, mając nową wiedzę, nie musimy już tego robić.
Do tego wykorzystuję fotografię, którą kocham!
Mimo to lobby mięsne jest bardzo silne.
Tak, przedsiębiorstwa mięsne mają niewyobrażalne ilości pieniędzy. Tylko dlaczego muszą tak intensywnie lobbować? Osoby i organizacje działające w ruchu na rzecz praw zwierząt mają argumenty, dysponują faktami. Jest więc szansa, że prawdopodobnie będzie coraz więcej pieniędzy wkładanych w lobbying, co oznacza trudniejszą walkę dla nas wszystkich. To kolejne wyzwanie, przed którym stoimy.
Na szczęście rozwija się prawo z zakresu ochrony zwierząt. Coraz więcej przepisów chroni zwierzęta, ale te prawa – jak każde inne – mogą zostać obalone.
Walka z lobbystami, zmienianie prawa dotyczącego zwierząt, utrzymywanie przepisów chroniących je – to bardzo trudna praca. Tak samo jest z przemysłem futrzarskim czy popularyzacją diety roślinnej. Sytuacja się jednak zmienia. Wiemy, że coraz mniej firm używa futer, a każda znana osoba, która je założy, może spotkać się z ogromną falą krytyki.
Ochrona zwierząt hodowlanych wykorzystywanych na żywność to znacznie większe wyzwanie, ale robimy postępy. To ciekawe, bo z jednej strony globalne spożycie mięsa rośnie, ale z drugiej mamy coraz więcej danych i większą świadomość na temat zdolności zwierząt do odczuwania.
Czy wynika to z trendu kopiowania zachodnich wzorców konsumpcyjnych?
Kopiowanie jest tutaj najlepszym określeniem. A wcale nie jest to konieczne. Potrzeba tu wielu działań edukacyjnych. Mamy „luksus” jedzenia mięsa trzy razy dziennie, jeśli tylko chcemy, ale edukacja globalna powinna wyprzedzać ten trend. Do krajów rozwijających się powinna docierać wiedza, że nie muszą jeść mięsa trzy razy dziennie, bo istnieją zdrowe, roślinne alternatywy.
Nie jestem jednak pewna, czy naprawdę nadążamy z edukacją i czy zapewniamy tym rosnącym gospodarkom wiedzę o innych możliwościach – że zachodni model nie jest ani jedyny, ani najlepszy.

Zajmujesz się tym obszarem od ponad 20 lat. Dostrzegasz jakieś zmiany?
Widzę zmiany, ale sytuacja poprawia się i pogarsza jednocześnie. Jeśli chodzi o poprawę, mamy coraz większą wiedzę na temat świadomości i odczuwania zwierząt. Coraz trudniej jest usprawiedliwiać wykorzystywanie ich w sposób, w jaki to robimy.
Na przykład, ludzie kiedyś myśleli, że: „kury są głupie”, ale dziś już wiemy, jak bardzo to złożone istoty. Musimy rozpowszechniać tę wiedzę i wprowadzać ją do systemów prawnych. Tak samo coraz więcej krajów zakazuje testowania kosmetyków na zwierzętach.
Jeśli chodzi o cyrki – znaczna część krajów potępia wykorzystywanie zwierząt w pokazach i zakazuje go. Ludzie stają się bardziej świadomi.
Mamy też coraz więcej dowodów na to, że nie powinniśmy jeść tak dużo mięsa. Na przykład kanadyjskie zalecenia żywieniowe zmieniły się kilka lat temu – przewodnik pokazywał kiedyś talerz podzielony na mięso, zboża i owoce w równych proporcjach. Teraz ilość mięsa jest o połowę mniejsza, ponieważ lepiej rozumiemy potrzeby naszego organizmu.
Nauka robi ogromne postępy, które mogą pomóc zwierzętom.
A jak wygląda system prawny w odniesieniu do hodowli zwierząt na futra w Kanadzie?
W 2013 i 2024 przeprowadziłam śledztwo na terenie całego kraju, było to ogromne przedsięwzięcie. Zdjęcia, które wtedy zrobiłam, nadal są wykorzystywane w kampaniach. Coraz więcej ferm się zamyka. Niektóre nadal otrzymują dotacje, ale coraz mniejsze.
Rok czy dwa lata temu odwiedziłam pozostałe fermy futerkowe w prowincji Quebec i w wyniku tej kampanii jedna z trzech ferm została zamknięta. Chcemy wprowadzenia ogólnokrajowego zakazu i zamierzamy nadal ujawniać to, co dzieje się na nielicznych fermach, które jeszcze istnieją. Wierzę, że nam się uda.
Mamy też precedens – tak wiele krajów, zwłaszcza w Europie, zakazało hodowli futerkowej z powodów etycznych.
Myślę, że pandemia COVID-19 zmieniła sposób, w jaki ludzie patrzą na zwierzęta i hodowle futerkowe, zwłaszcza po wydarzeniach w Danii, gdzie z powodu wirusa zabito ogromną liczbę zwierząt.
Nie jesteś sama w tym, co robisz. Ale czy spodziewałaś się, że to wszystko rozwinie się tak szybko i na taką skalę?
Najdłuższy plan, jaki kiedykolwiek miałam, to jakieś 18 miesięcy 😉 Ale teraz wraz z zespołem planujemy dalej i podchodzimy do naszej pracy bardziej strategicznie. Zawsze wiedziałam, że moje życie będzie pełne przygód i że będę służyć innym. Przez jakiś czas myślałam, że będzie to praca humanitarna. I w pewnym sensie jest, ale dotyczy także zwierząt. Wiedziałam tylko, że będę ciężko pracować i działać.
Na szczęście ludzie wierzą w moje pomysły, co pozwoliło nam stworzyć dużą społeczność. Teraz w We Animals mamy 12 pracowników i prawie 150 współpracujących fotografów.