Natalia i Kamil Gitlar to gospodarze Stajni Karczów koło Opola. Ramię w ramię z Otwartymi Klatkami działają dla dobra zwierząt, dając schronienie ocalonym zwierzętom i otaczając je opieką.
Na swojej stronie piszecie, że Stajnia Karczów powstała z marzeń i miłości do zwierząt. Opowiedzcie o tym, jak to się zaczęło. Skąd decyzja o założeniu stajni i azylu dla ocalonych zwierząt?
Kamil: Natalia od małego związana była ze zwierzętami, przede wszystkim z końmi. Ja natomiast, co prawda wychowany na wsi, większość swojego życia spędziłem w bloku. Jadłem mięso, piłem mleko, Natka zaś od lat była wegetarianką. Kiedy się poznaliśmy, miała trzy konie, psy i dwa koty. Z czasem przeprowadziłem się do jej rodzinnego domu, pomagałem przy zwierzętach, coraz więcej z nimi przebywałem. Poznawałem ich zachowania. Wspólnie uświadomiliśmy sobie kilka spraw i decyzja o weganizmie przyszła bardzo szybko. Równie szybko wiedzieliśmy, co chcemy w życiu robić.
Natalia: Jestem instruktorką jazdy konnej i zawsze marzyłam o swojej szkółce jeździeckiej – ale nie takiej, w której po sezonie konie są wymieniane na nowe, stare oddawane, aby tylko zrobić miejsce dla nowych. Nie takiej, w której konie chodzą po kilka godzin dziennie. My postanowiliśmy stworzyć takie miejsce, w których konie, owszem, pracują, ale z głową, bez specjalnego wysiłku, bez parcia na zarabianie milionów. My i nasze konie musimy wypracować byt dla całej reszty zwierząt, które mamy pod swoim dachem – ale nie chcemy przy tym przepracowywać koni.
Niestety, a może i stety, w moim rodzinnym domu budynki, które robiły za stajnie tylko wynajmowaliśmy, nie były naszą własnością i w każdej chwili mogliśmy dostać wypowiedzenie. Postanowiliśmy rzucić się na bardzo głęboką wodę i zapewnić sobie i naszym zwierzakom spokojne życie, z dala od wszystkiego. Co prawda Karczów to nie Bieszczady, ale po części nasze marzenie się spełniło. Po ciężkich bojach i długiej drodze często pod prąd, powstało nasze wymarzone miejsce na ziemi.
Oprócz koni, wasze gospodarstwo liczy jedenaście kotów, pięć psów, cztery króliki, dwie gęsi, trzy kaczki, dziewięć kur, koguta, trzy owce, cztery kozy i dwie krowy. Skąd pochodzą i jak doszło do tego, że z wami zamieszkały?
Natalia i Kamil: Taki najbardziej bajkowy scenariusz był chyba z naszą Kryśką. Jeździliśmy po słomę do rolnika kilka wiosek od naszej stajni. Trzyma on krowy na mleko i byki na mięso. Pewnego dnia w jego oborze zobaczyliśmy, że jedna krowa jest dużo mniejsza od pozostałych. Powiedział wtedy, że ma ona chore stawy, leki nie działają, nie urośnie już za dużo, więc szkoda ją dłużej trzymać i pojedzie z bykami do rzeźni. Kiedy zaproponowaliśmy wykupienie jej, powiedział, że to nie jest tak jak z pieskiem, że musimy założyć gospodarstwo rolne, bo krowa jest zakolczykowana, tzn. zarejestrowana w agencji, poza tym musimy za nią zapłacić minimum 800 zł, żeby kasa się mu zgadzała. Pomyśleliśmy wtedy, że nie damy rady, ale wyobraźcie sobie, że kiedy wsiadaliśmy już do auta, ona, jako jedyna w całym stadzie, zaczęła muczeć na całą oborę. Nie pozostało nam nic innego, jak zarejestrować gospodarstwo rolne, uzbierać pieniądze i wykupić Kryśkę najszybciej, jak to było możliwe. Kiedy przywieźliśmy ją do nas, nie wiedziała, czy to zielone na ziemi można jeść, ale gdy już poczuła smak trawy, to jadła z apetytem. Szczęście jej i nasze było nie do opisania.
A jak trafiły tu pozostałe zwierzęta?
Natalia i Kamil: Kozy Gośkę i Zośkę wykupiliśmy z innego gospodarstwa i po jakimś czasie okazało się, że Gosia będzie miała dzieci. Urodził się Kazik i Tadzik, i do tej pory wszyscy cieszą się zdrowiem. Dwie owieczki spontanicznie przywieźliśmy z urlopu w Zakopanem – takiej masowej owczarni, jak tamtejsza, jeszcze nie widzieliśmy. Spośród setek owiec mieliśmy możliwość wykupić tylko dwie. Agatka, najukochańsza owieczka na świecie, pożyła u nas niestety tylko kilka miesięcy. Była zarobaczona i przez to bardzo słaba. Robiliśmy wszystko, co mogliśmy, żeby ją uratować, ale niestety Agacia była zbyt chora. Przez ten czas, który spędziła u nas, udało jej się poskubać trawy, poznać ludzi z innej, lepszej strony i spokojnie, na naszych ramionach, umrzeć. Była członkiem naszej rodziny, a nie odpadem przemysłowym. Po jej śmierci, żeby nasza druga owieczka Madzia nie została sama, pojechaliśmy do podopolskiej owczarni i wykupiliśmy jedną owcę, Hildę. Po dwóch miesiącach otwieramy drzwi od stajni, a tam na chwiejnych nogach stoi kolejna malusieńka owieczka! Zaskoczenie było niemałe, bo po Hildzie do ostatniego dnia nie było nic widać. Tym sposobem mieszkają u nas trzy owieczki.
W międzyczasie wykupiliśmy też króliki, od czasu do czasu z giełdy drobiu braliśmy jedną kurę, a sąsiadce co roku spod siekiery zabieraliśmy kaczkę i tym sposobem uzbierała się nam pokaźna ekipa do kurnika. Wyznajemy zasadę nierozmnażania żadnego zwierzaka, dlatego postanowiliśmy całe nasze stado wysterylizować. Koty i psy to historie na osobną książkę, więc nie będziemy się za bardzo rozgadywać. Najważniejsze, że każdy ma dom, pełne miski i opiekę.
Oprócz codziennej opieki nad zwierzętami i prowadzenia szkoły jeździeckiej, angażujecie się też w różne wydarzenia lokalne, takie jak sprzątanie lasu czy wegańska kuchnia społeczna. Z jakim przyjęciem spotykają się wasze inicjatywy?
Sprzątanie lasu zorganizowaliśmy dość spontanicznie, ale udało się uzbierać pokaźną ekipę i posprzątać spory kawałek lasu. Śmieci było mnóstwo, od butelek po komputery i telewizory. Wynagrodzeniem było małe wspólne ognisko na koniec i poczucie dobrze wykonanej roboty.
Z kolei wege piknik, który zorganizowaliśmy u siebie w sierpniu tego roku, był inicjatywą na większą skalę i wymagał dużo przygotowania ze strony nas samych i naszych bliskich znajomych, którzy pomagali nam na każdym kroku w organizacji. Celem było przede wszystkim promowanie roślinnej diety, bez mięsa i bez okrucieństwa. Frekwencja pobiła nasze najśmielsze oczekiwania – na zaparkowanych przez gości samochodach widać było rejestracje z całej opolszczyzny. Każdy mógł przynieść na piknik swoje wegańskie danie i spróbować dań innych. Zainteresowanie było tak duże, że w pewnym momencie po prostu zabrakło już jedzenia. Wszystko, co dobre, szybko się kończy. Cieszymy się, że na pikniku pojawili się też aktywiści z Otwartych Klatek. Wpisujemy imprezę w kalendarz na przyszły rok i liczymy na wsparcie również przy kolejnych edycjach. Takie pikniki są dobrą okazją, żeby przybliżyć ludziom kwestie dotyczące zwierząt, o których nigdzie indziej po prostu się nie mówi.
Jakiej przyszłości życzycie sobie i swojemu gospodarstwu? Jakie zmiany chcielibyście zobaczyć w poziomie dobrostanu i sytuacji prawnej zwierząt?
Natalia i Kamil: Przede wszystkim życzymy sobie i naszym zwierzakom zdrowia, niech choroby nas omijają. Chcielibyśmy, aby wszystkie nasze zwierzaki dożyły spokojnej starości. Co do zmian, przede wszystkim chcielibyśmy zauważyć zmiany w samych ludziach, w ich nastawieniu do kwestii dobrostanu zwierząt. Niestety, czasami tylko zaostrzenie prawa może zmienić czyjeś myślenie. Wydaje nam się, że idzie to w dobrą stronę, chociażby dzięki działaniom aktywistów Otwartych Klatek. Trzymamy kciuki za wszystkie organizacje, którym zależy na poprawie dobrostanu zwierząt. My sami, razem z grupą przyjaciół, planujemy utworzyć stowarzyszenie, które pozwoli nam jeszcze więcej i skuteczniej pomagać zwierzakom. Cieszymy się bardzo, że w ostatnim czasie trafiliśmy na grupę ludzi o podobnych poglądach. Z tego miejsca chcielibyśmy ich pozdrowić i podziękować za to, co robią.
Co moglibyście poradzić osobom, które chciałyby pomagać zwierzętom, ale nie mają możliwości przygarnąć zwierzęcia do siebie albo po prostu nie wiedzą, co można robić?
Zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy nadają się na aktywistów, którzy biegają po lesie za myśliwymi i nie każdy ma możliwości, żeby trzymać krowę u siebie na podwórku. Dlatego poczytajcie o organizacjach prozwierzęcych i o tym, jak jeszcze można je wspierać. Wiele z nich potrzebuje do pomocy ludzi o różnych zdolnościach. Ktoś ma dryg do organizacji wydarzeń, ktoś inny zna się na prawie, ktoś jeszcze inny jest informatykiem – każda pomoc się liczy. A jeśli nie macie możliwości pomagać aktywnie, postarajcie się regularnie wpłacać nawet po kilka złotych miesięcznie na konto wybranej organizacji, żeby to oni mieli za co głosić swoje idee i pomagać potrzebującym pomocy zwierzętom. Bardzo dużo fundacji potrzebuje wsparcia zarówno aktywnego, jak i finansowego. Po prostu pomagajmy pomagać!