Wiedziałam, że to nie będzie dobry dzień. Widziałam już fermy. Szeregi budynków ogrodzonych płotem – czasem prowizorycznym, skleconym ze starych drzwi i kawałków blachy, a czasem profesjonalnym, strzeżonym i tak wysokim, żeby nikt z zewnątrz nie dojrzał, co dzieje się po drugiej stronie.
Niektóre z nich znajdują się pośrodku niczego, z dala od ludzkich oczu, inne znaleźć można nawet w największych miastach Polski, w otoczeniu osiedli i zadbanych willi. A w środku zwierzęta. Dziesiątki, setki, tysiące… skórek.
Byłam przygotowana do wyjazdu. Pobudka o świcie, szybka jaglanka, termos z herbatą i komplet niezbędnych dokumentów. Pierwszy raz w tym roku ubrałam czapkę. Kierunek: Kolbuszowa. Domyślałam się, co zobaczę na miejscu. Jadąc z mężem i koleżanką nowo otwartą autostradą Kraków – Rzeszów, spokojnie słuchaliśmy radia. Bez problemu dotarliśmy do celu.
Kiedy podeszliśmy do ogrodzenia, żeby sprawdzić, czy niepokojące informacje o łamaniu prawa na fermie są prawdziwe, ujrzeliśmy to. Owszem, wbrew ustawie klatki nie zostały w pełni zadaszone, a poidła (czy raczej stare, brudne słoiki) były puste. Jednak przede wszystkim zobaczyliśmy oczy, rzędy wpatrzonych w nas pięknych, jasnych oczu.
Srebrne lisy. Ciekawskie, choć przestraszone. Przeszywająco smutne. I mnóstwo klatek, jedna obok drugiej. Zwierzęta poupychane po kilka, przytulone do siebie lub skulone samotnie w rogu. Widok łamiący serce, ściskający za gardło… A przy tym absurdalny.
Stado dzikich stworzeń zamkniętych w metalowych pudełkach. Opuszczą je raz, w drodze na śmierć. Nigdy nie poczują świeżej trawy pod łapami, nigdy nie położą się w leśnym runie. Nigdy nie pobiegną. Zawisną w szafach.
Mogłabym napisać, że zarówno policja, jak i Powiatowy Inspektor Weterynaryjny odmówili wykonania należytych czynności, że nie chcieli przyjąć zgłoszenia ani przeprowadzić obowiązkowej kontroli, krzycząc, że dobrze znają właściciela fermy i to dobry człowiek, nawet na tym nie zarabia, takie ma hobby, już ponad 30 lat.
Mogłabym przywołać słowa właścicielki hodowli, że mamy się wynosić, bo stresujemy zwierzęta, pogryzą się i jutro połowa skórek będzie do wyrzucenia. Ale jedyne, o czym teraz myślę, to te włochate pyski, miękkie, zaokrąglone uszy i pomarańczowe od słońca oczy.
Przed chwilą podłączyłam aparat do komputera, żeby zrzucić zdjęcia zrobione tamtego dnia wokół fermy. W tym samym folderze znalazłam fotografie moich czterech psów – brykających na spacerze, wskakujących do pobliskiego stawu, sadzących susy przez rozległe łąki. Jak to się stało, że ich dzicy kuzyni nigdy tego nie zaznają? Jak to możliwe?
Kiedy czytacie ten tekst, lisy z Kolbuszowej prawdopodobnie już nie żyją. Zaczął się sezon skórowania. Urodziły się na wiosnę, miały około sześciu miesięcy… To przecież jeszcze szczeniaki. Podobny los każdego roku spotyka setki tysięcy innych zwierząt hodowanych na futra w naszym kraju. Proszę, zróbmy wszystko, żeby to zatrzymać.
Wejdź na stronę www.antyfutro.pl i dowiedz się, co Ty możesz zrobić, żeby to zakończyć.
Magdalena Kiedziuch
08.11.2014