W niedzielę po dwunastej zostałam wypuszczona z klatki, w której razem z trzema pozostałymi ochotnikami zostaliśmy zamknięci 24 godziny wcześniej. Byłam obolała, zmarznięta, zmęczona… Ale uczuciem, które mnie zdominowało i mocno we mnie ukonstytuowało był szacunek dla tych, którzy sprowadzeni do statusu przedmiotu, spędzają całe swoje życie w ciasnych klatkach. I pewność, że weganizm, który dokładnie pół roku temu wybrałam jako mój sposób życia był jedną z najlepszych decyzji jakich dokonałam.
Nad losem zwierząt z hodowli przemysłowych nikt się nie zastanawia. Są surowcem, z którego „wytwarza” się produkty, takie jak mleko, mięso i jajka. Fermy to fabryki, gdzie liczy się wydajność, a potrzeby behawioralne zwierząt są drastycznie bagatelizowane. Zamknięcie się w klatce na 24 godziny było próbą zwrócenia uwagi ludzi na los kur niosek z hodowli klatkowych. Ciasnota i permanentne uczucie strachu wywołują u tych ptaków anormalne zachowania, łącznie z zadziobywaniem się na śmierć i kanibalizmem. Akcja Otwartych Klatek „Jak one to znoszą?” ma na celu skłonić ludzi do wyboru jajek innych niż „trójki” i przede wszystkim refleksji nad tym, czy jajko w ogóle jest niezbędne w diecie i czy nie warto zastąpić go alternatywnymi produktami.
Z punktu widzenia osoby siedzącej wewnątrz klatki, 24-godzinna akcja OK była również ciekawym doświadczeniem osobistym i społecznym. W przeciągu całej doby, bardzo częstym komentarzem, wypowiadanym w tonie żartu było sugerowanie, że siedzimy w klatce „za karę”. Jeden z panów pokusił się nawet o stwierdzenie (wypowiedziane z dość znacznym rozbawieniem), że gdybyśmy słuchali rodziców to w klatce byśmy nie siedzieli. Chętnie zapytałabym, czy zwierzęta wobec tego też są zamykane w ciasnych klatkach „za karę”. A jeśli tak, to za jakie przewinienie i czy jest to na tyle zabawne, by z tego żartować? Próby ośmieszania naszego działania często jednak odbijały się rykoszetem i trafiały w samego pomysłodawcę żartu, jak choćby w przypadku pana, który stanął przed naszą klatką i zaczął gdakać.
Doświadczyliśmy całego spektrum reakcji na naszą pikietę. Od zapamiętałej wrogości i agresji, przez ośmieszanie i obojętność po całkowitą i szczerą akceptację. Byłam całkowicie przekonana o słuszności tego, co robię. Przez moment nie miałam cienia wątpliwości. Tym bardziej cieszyły mnie pozytywne reakcje przechodniów. Bardzo liczne, o czym najlepiej świadczą podpisy pod petycją. Wierzę, że wywołaliśmy emocje (bez znaczenia o jakim odcieniu), które będą katalizatorem do dalszych przemyśleń na temat bezsensownego cierpienia zwierząt na fermach przemysłowych.
Kilka dni przed rozpoczęciem akcji zaczęłam się bać. Nie wiedziałam, czy sobie poradzę, czy dam radę siedzieć całą dobę zamknięta w ciasnej klatce stojącej na ulicy. Bałam się zimna i nocowania w jednym z najbardziej imprezowych punktów miasta. W sobotę rano jechałam na Krakowskie Przedmieście, gdzie stanęła nasza klatka z przekonaniem, że to tylko 24 godziny. Nic w porównaniu z kilkoma miesiącami życia, w drastycznie gorszych warunkach, do którego są zmuszane kury nioski z hodowli klatkowych. Myślałam o tym przez cały ten czas, kiedy zewsząd otaczali nas ludzie, kiedy zimno i hałas nie pozwalały spać, drętwiały nogi i bolał kręgosłup. Myślałam również o tym, że przez to zdarzenie weganizm w moim życiu uzyskał całkowitą pełnię. Będąc klasycznym wszystkożercą, a następnie wegetarianką nie zastanawiałam się nad wieloma aspektami. Weganizm wprowadza w życie człowieka większą świadomość. Staje się ważne nie tylko to, co się je, ale też to jak się żyje, jakie się wyznaje wartości i w jakie idee się wierzy.
Nie czuję się bohaterką. Nie patrzę na te 24 godziny jak na wyczyn pełen poświęcenia, za który należą mi się gratulacje. Decyzja aby zamknąć się w klatce na całą dobę to moja determinacja i oddanie w walce o godne traktowanie zwierząt i respektowanie ich prawa do życia pozbawionego dotkliwego cierpienia. Działanie, które nawet w minimalnym stopniu poprawia czyjś los i przynosi nawet niewielką pomoc ma zawsze sens.
Inka
Fot. Olga Plesińska
14.04.2014