Ludowa tradycja mówi, że Wigilia jest jedynym dniem w roku, kiedy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Pewnie większość z nas, będąc w dziecięcym wieku uważnie przyglądała i przysłuchiwała się czworonogom właśnie tego dnia, licząc na choćby krótką konwersację z Daktylem, Pchłą czy Łatkiem.
Co ciekawe, według dawnych wierzeń tego wieczoru przemawiają szczególnie zwierzęta gospodarskie. Po tradycyjnej wieczerzy ludzie zanosili im do obory pokruszony opłatek oraz resztki ze świątecznego stołu, by powiedzieć „dziękuję” za ich trud i pomoc w przeżyciu kolejnego roku, wierząc, że w końcu usłyszą odpowiedź. Dziś mamy to szczęście, że nie potrzebujemy wykorzystywać zwierząt do życia w zdrowiu i szczęściu, ale jednocześnie częściej niż „dziękuję” powinniśmy mówić „przepraszam”.
Przytłaczająca większość zwierząt nie żyje już w swobodnych przydomowych zagrodach. Ich miejscem (nie odważyłabym się użyć słowa „dom”) stały się wielkoprzemysłowe hangary i rzędy ciasnych klatek, w których nie mogą rozłożyć skrzydeł, nawiązywać naturalnych więzi z towarzyszami, poczuć przyjemnego ciepła promieni słonecznych i swobody, która oznacza co najmniej tyle co spełnienie swoich podstawowych potrzeb behawioralnych. Nikt nie przychodzi tam w Wigilię, by podziękować.
Znamy szyfr
Zwierzęta nieustannie do nas mówią. Każde zwierzę, w tym gatunek ludzki, ma swoje fascynujące sposoby porozumiewania się. Mówienia: „kocham”, „dziękuję”, „boję się”, „boli”, „tęsknię” i tysięcy innych, mniej lub bardziej złożonych komunikatów. I kiedy zanurzymy się w to, co niedosłowne, może okazać się, że zapachy, ultra i infra-dźwięki, wzrok i mowa ciała zwierząt to bardziej fascynujący wachlarz komunikatów niż te, którymi na co dzień posługuje się człowiek, z komunikacją elektroniczną na czele. Nie jest to na szczęście wiedza tajemna, znana wyłącznie zwierzętom w obrębie danego gatunku. Nadal obiektywnie jesteśmy w stanie odczytać to, co najważniejsze: czy zwierzę jest spokojne, szczęśliwe, zdrowe; czy odwrotnie: przerażone, apatyczne, chore.
Każdy z nas ma możliwość wsłuchać się w to, co mają nam do powiedzenia zwierzęta, nawet jeśli (a może zwłaszcza jeśli?) ktoś stara się to przed nami ukryć. Najodważniejsi ludzie, jakich znam nierzadko poświęcają swoje życie prywatne i własną równowagę, by dostarczać społeczeństwu filmowe i fotograficzne materiały, pokazujące codzienne życie zwierząt na fermach przemysłowych. Są korespondentami, którzy zawsze niosą jakąś wiadomość od zwierząt dla ludzi. Tylko od nas zależy, co z tym zrobimy.
Opowieści nie tylko wigilijne
Jeśli w Wigilię moglibyśmy przez chwilę wysłuchać lisów, norek, świń, krów, ptaków, ryb – prawdopodobnie powiedziałyby nam to, co sami możemy usłyszeć, zobaczyć i zrozumieć w ciągu roku. Każde śledztwo z fermy przemysłowej opowiada o tym, że zapomnieliśmy o zwierzętach. Lisy i norki, naturalnie przystosowane do życia na wolności (wielu kilometrach wolności), czujące potrzebę wykopania nory czy zanurzenia się w wodzie, jedyne co poznają za życia to ciasna druciana klatka. Taka, która na równi rani psychikę i ciało – okaleczone wykrzywione łapy, problemy z poruszaniem się, autoagresja, kanibalizm: jak lis Maciek z nieleczonym otwartym złamaniem, którego odebraliśmy z fermy czy Jaś i Małgosia, którym w sumie brakuje trzech łapek. Dzięki aktywistom Otwartych Klatek mają więcej szczęścia niż miliony innych lisów – żyją. Wciąż nosząc swoje futro.
Co wyczytalibyśmy z życia kurczaków hodowanych na mięso? Ze śledztwa przeprowadzonego przez pracownika fermy drobiu w powiecie strzelecko-drezdeneckim wiemy już, że prawdopodobnie nie miałyby siły krzyczeć o pomoc. Szczególnie te zdeformowane, ślepe, zdepnięte przez pracowników fermy. Te, których głową uderza się o metalowy pręt, wiadro, czy cokolwiek na linii wzroku co wydaje się w miarę twarde. Wreszcie te, których serce lub kości nie wytrzymują tak szybkiego wzrostu masy ciała. Mają tylko 6 tygodni, by jako wyrośnięty kurczak trafić na czyiś stół czy do pudełka z ryżem – wiele z nich nie dożywa, ale są wpisane w koszty. Być może przy okazji wigilijnego cudu kurczak hodowany na mięso zapytałby na ile jest wyceniane jego 6-tygodniowe cierpienie, a ty musiał(a)byś odpowiedzieć – 3,20 zł za kilogram w skupie. Trzy dwadzieścia.
Kury nioski pewnie chętnie opowiedziałyby Jak One To Znoszą, licząc na to że w przypływie wigilijnej litości ludzie zgodnie zdecydują się oszczędzić im tego cierpienia w kolejnych latach. Spędzając całe życie w ciasnych klatkach umieszczonych w ciemnych halach przesiąkniętych odorem zwierzęcych wydzielin, pewnie zapytałyby czy słońce naprawdę istnieje. O co mógłby spytać człowiek w tej rozmowie? Niejeden z wrodzonej ciekawości zapytałby pewnie dlaczego część kur jest prawie łysa.
Ptaki narażone na skrajny stres wydziobują sobie wzajemnie pióra.
Pewnie jedne z najbardziej poruszających wigilijnych historii moglibyśmy usłyszeć od milionów zwierząt, które codziennie są transportowane głównie na ubój – cielęta, jagnięta, kury, świnie. W upał, w zimnie. Kilka, kilkanaście godzin, albo kilka dni. Wszechobecne poczucie lęku, zwierzęta tratujące się nawzajem, spragnione, zmęczone. Wiele można było wyczytać z materiałów działaczy Basta! z ubojni w Agrofirmie Witkowo, gdzie pracownicy w bestialski sposób traktują krowy i świnie: kopiąc, uderzając prętami i młotkami.
Jest też karp – ofiara błędnie pojmowanej tradycji. Gdyby miał chociaż chwilę, żeby z nami porozmawiać, pewnie na zawsze zakończyłby dyskusje mówiąc „Tak, ja też czuję ból i strach”. Badania naukowe zdecydowanie stoją po jego stronie, wiemy już, że cierpi. Mimo to nadal, co roku – ludzie traktują go jak przedmiot. Karp pozbawiony wody dusi się dokładnie tak samo jak ludzie pod wodą. Jeśli dodamy do tego przetrzymywanie w ciasnych zbiornikach, brak przestrzeni do poruszania się, liczne rany, a na końcu transport żywej ryby w reklamówce – brzmi jak materiał na długą, bolesną opowieść wigilijną. Tylko kto chciałby słuchać?
Słowa mają moc, czyny mają podwójną
Wierzę, że żyjemy w czasach, w których jesteśmy gotowi słuchać. Wierzę też, że te magiczne święta mogą być pełne miłosierdzia dla ludzi i zwierząt: wszak bezsprzecznie łączy nas zdolność do nawiązywania więzi, odczuwania radości, przywiązania, bólu czy strachu. Wierzę, że mamy wpływ. Nie tracę nadziei, że jednak chcemy słuchać zwierząt,, kiedy widzę że kolejne sieci handlowe obecne w Polsce kończą z barbarzyńskimi zwyczajami sprzedaży żywych karpi czy jajek z chowu klatkowego, Szwajcaria wprowadza zakaz mielenia kurcząt żywcem, a Wielka Brytania, Austria, Czechy, Słowacja, Norwegia i wiele innych krajów zakazują hodowli zwierząt na futra. Jednocześnie wiem, że przed nami długa droga, by pomóc miliardom kolejnych zwierząt i wiem, że bez waszej pomocy się nie uda.
Jednym z najprostszych i najprzyjemniejszych aktów wigilijnego miłosierdzia na co dzień i od święta może być wprowadzenie większej liczby roślinnych dań na nasz stół. Nie musi się to odbywać żadnym specjalnym kosztem dla domowników: ani smakowym, ani finansowym. Moi ultra-konserwatywni pod względem kulinarnym tata i dziadek potwierdzają pod przysięgą, że śledź z boczniaka, bigos ze smażonym w sosie sojowym wędzonym tofu czy pasztet z soczewicy swoim smakiem dorównują, a czasami przerastają znane „klasyki”.
Każdy krok ma znaczenie i każdego z Was zachęcam do podjęcia takiego, na który czujecie się gotowi. Poza bardziej roślinnymi wyborami, podpisujcie petycje organizacji prozwierzęcych i wspierajcie ich mądre działania, pozytywnie zachęcajcie innych do tego samego. Mówcie o prawach zwierząt z podniesioną głową – empatia nie ma wieku, płci ani religii. Nie przestawajcie słuchać. Kto wie, może któregoś dnia zwierzęta faktycznie przemówią ludzkim głosem, by powiedzieć: „dziękuję, że stajesz po mojej stronie”?
Weronika Pochylska