Od dwóch lat pomaga zwierzętom za pomocą aparatu, a niedawno założyła nawet sklep ze swoimi zdjęciami. Dziś opowie nam o czuwaniu dla zwierząt i trudach pracy fotografa. Przedstawiamy naszą wolontariuszkę – niezastąpioną Elę Radzikowską!
Otwarte Klatki: Większość Twoich zdjęć, m. in. tych, które możemy kupić w Twoim sklepie, przedstawia szczęśliwe zwierzęta. Jednak byłaś też w miejscach, gdzie zwierzęta cierpią – na przykład na czuwaniu pod ubojnią w Kutnie. Mogłabyś opowiedzieć, na czym polega takie czuwanie?
Ela Radzikowska: To prawda – większość wykonanych przeze mnie fotografii przedstawia zwierzęta hodowlane, które miały niesamowite szczęście i zostały uratowane z ferm przemysłowych, zyskując szansę na nowe, bezpieczne życie w azylach.
Pokazując te nieliczne jednostki chcę dawać nadzieję i wzbudzać empatię w stosunku do zwierząt hodowlanych, które niestety zazwyczaj traktowane są jak produkty. Pragnę przypominać, że świnie, kury, krowy, lisy, itp. są czującymi istotami – odczuwają ból i cierpienie, i że zasługują na szacunek tak samo jak psy i koty, z którymi żyjemy na co dzień.
Zarówno takie zdjęcia są potrzebne w walce o prawa zwierząt, jak i takie, które pokazują realia przemysłu mięsnego czy futrzarskiego. Jako fotograf i jednocześnie aktywistka brałam udział w czuwaniu w Kutnie, czyli wydarzeniu zorganizowanym pod jedną z największych ubojni świń w Polsce, w której dziennie zabijanych jest kilkanaście tysięcy zwierząt. Celem takiego czuwania jest przede wszystkim dokumentowanie warunków transportu i zwiększanie świadomości na temat tego jak wyglądają ostatnie chwile życia zwierząt jadących na rzeź. Na takie wydarzenie zjeżdżają się osoby z różnych miast Polski jak i z zagranicy. Zebrane materiały są później publikowane. Często wywołują one w odbiorcach skrajne emocje.
Wszystko odbywa się pokojowo, celem nie jest blokowanie transportów, tylko bycie świadkiem tego, co tam się dzieje. W miarę możliwości poimy zwierzęta wodą, by choć na chwilę ulżyć ich cierpieniu. Niektórzy przyjeżdżają po to, by po prostu okazać zwierzętom miłość i zobaczyć na własne oczy dla kogo walczą działając jako wolontariusze, wspierając organizacje prozwierzęce czy rezygnując z jedzenia produktów odzwierzęcych.
Chcesz pomagać tak jak Ela?
Zostań naszym wolontariuszem
Otwarte Klatki: Widziałaś wiele cierpiących zwierząt. Czy trudno było w związku z ich ilością skupić się na tym, że każde z nich jest indywidualnym, czującym stworzeniem?
Ela Radzikowska: Żeby dobrze wykonać swoją pracę, jaką było wykonanie fotoreportażu, musiałam próbować odciąć się emocjonalnie od tego co widzę i starać się nie myśleć o tym, że każda jedna świnia, której spojrzę w oczy za kilka minut będzie miała poderżnięte gardło, a każda którą fotografowałam kilka godzin wcześniej, już nie żyje. Należę do bardzo empatycznych i wrażliwych osób więc nie było to proste i o ile na miejscu zaskakująco dobrze udało mi się skupić na pracy tak po czasie ilość widzianego cierpienia dość mocno zadziałała na moją psychikę. Zmotywowało mnie to jednak jeszcze bardziej do dalszej pracy na rzecz zwierząt.
Oczywiście przy takiej ilości świń (a przez trzy dni kiedy tam byłam widziałam ich tysiące) nie da się skupić na każdej pojedynczo. Ale jeśli już złapiesz z jakąś kontakt wzrokowy to widzisz, że jest to czująca, myśląca istota, która doskonale wie co ją zaraz czeka. Po opublikowaniu zdjęć dostawałam wiadomości, w których różne osoby pisały mi, że szokuje je jak bardzo oczy tych zwierząt przypominają ludzkie i to ile widać w nich smutku. Ciężko przejść obok takich obrazów obojętnie.
Otwarte Klatki: A jednak wiele osób wciąż nie umie współczuć zwierzętom hodowlanym. Dlaczego tak się dzieje?
Ela Radzikowska: Myślę, że ludzki umysł nie jest w stanie wyobrazić sobie dużej ilości cierpienia u dużej ilości zwierząt. Łatwiej jest się skupić na cierpieniu indywidualnego stworzenia, utożsamiać się z nim i wczuwać w jego emocje niż wyobrażać sobie, że to samo przeżywają tysiące, miliony czy miliardy zwierząt, bo to wydaje się zupełnie abstrakcyjne. Dlatego fotografuję głównie portrety pojedynczych zwierząt, ponieważ one mogą być głosem reszty.
Liczby zabijanych zwierząt w celach konsumpcyjnych (tj. na mięso, futra, przy produkcji mleka, jaj, itp.) są porażające – to około 50 miliardów zwierząt lądowych rocznie na świecie! Ale nie możemy zapominać, że faktycznie każde z tych zwierząt jest indywidualną czującą istotą zdolną do odczuwania bólu i cierpienia. Dlatego według mnie warto skupiać się na pomocy tam gdzie pomożemy jak największej ilości zwierząt. np. przekazując darowiznę na efektywną organizację, która za niewielką kwotę jest w stanie uratować nawet kilkadziesiąt czy kilkaset zwierząt.
Otwarte Klatki: Czy mogłabyś opisać krótko, jak wygląda transport zwierząt do ubojni? Jakie sceny najbardziej zapadły ci w pamięć?
Ela Radzikowska: Podczas czuwania staliśmy przed wjazdem na teren ubojni, gdzie kawałek dalej znajduje się miejsce, w którym wypędza się zwierzęta z transportu. Nie widzieliśmy jak to dokładnie wygląda bo to miejsce było bardzo dobrze strzeżone ale łatwo było sobie wyobrazić co tam się dzieje. Cały czas było słychać przeraźliwe krzyki zwierząt i krzyki pracownika, który, delikatnie mówiąc, nie obchodził się z nimi łagodnie. Przy takich ilościach zwierząt nie da się poprosić ich, by wyszły grzecznie z transportu i powędrowały do rzeźni tylko trzeba je zaganiać siłą. To jest oczywiste, że one się bronią bo wiedzą co je czeka i czują, że to jest coś strasznego.
Najbardziej uderzyła mnie skala. W tej ubojni zabija się kilkanaście tysięcy świń dziennie. Czyli to nie jest tak jak wyobrażają sobie ludzie, że przyjeżdża jedna ciężarówka na dzień, świnki grzecznie wychodzą. To była produkcja taśmowa – zwierzę było tylko i wyłącznie produktem. Ciężarówka wjeżdżała za ciężarówką, w każdej było po kilkaset czujących zwierząt, transporty były wielopoziomowe.
Otwarte Klatki: Co jeszcze było dla ciebie szokujące?
Ela Radzikowska: To, że zwierzęta nie miały wody. W każdym transporcie były kraniki i z tego co mi się wydaje wszystkie lub zdecydowana większość była pusta. Te zwierzęta często jadą do rzeźni przez wiele godzin i nie mogą nawet się napić. Niektóre pojazdy stały długo przed wjazdem na teren ubojni – czasem ponad godzinę czy dwie. Część zwierząt była ewidentnie wyczerpana i bardzo ciężko oddychała. Mieliśmy ze sobą bardzo dużo wody i poiliśmy je – ale wiadomo, że nie byliśmy w stanie pomóc wszystkim i że to jest tylko ulga na moment. Lecz prawdopodobnie była to jedyna miła rzecz, jakiej te zwierzęta doświadczyły kiedykolwiek od człowieka.
Kolejną rzeczą było to, że zwierzęta często leżały w błocie czy nawet odchodach, niektóre były całe tym ubrudzone. Często były tak stłoczone, że jedna leżała na drugiej a to są przecież duże, ciężkie zwierzęta, więc musiały bardzo cierpieć nawzajem się przygniatając i tratując – kiedy jedna świnia się poruszyła to dziesięć innych także więc wtedy było w środku ogromne zamieszanie.
Chcesz pomagać tak jak Ela?
Zostań naszym wolontariuszemOtwarte Klatki: Jak Twoim zdaniem możliwe jest to, że dochodzi do takich sytuacji, mimo że zwierzęta znajdują się pod ochroną, zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt, która uznaje je za istoty zdolne do odczuwania bólu?
Ela Radzikowska: Myślę, że to jest głównie kwestia ilości. Przykładowo każdego roku w Polsce zabija się miliard kurczaków brojlerów (tych hodowanych na mięso). Przy takiej ilości nie da się zadbać o to, by każde zwierzę na fermie miało wystarczającą ilość miejsca i jakkolwiek przyzwoity byt. Zwierzęta te żyją w ścisku, są genetycznie zaprogramowane przez człowieka tak, że w 6 tygodni osiągają taką masę, że są gotowe do uboju. Przez tak szybki wzrost często nie są w stanie utrzymać się na nogach i ogromnie cierpią.
Dla hodowców liczy się zysk a nie dobrostan zwierząt, więc minimalizuje się koszta, by ta produkcja była jak najbardziej opłacalna. Ludzie oczekują taniego mięsa, taniego mleka i jajek a koszt ponoszą zwierzęta i środowisko.
Do takich sytuacji dochodzi więc przez zbyt wielką konsumpcję produktów odzwierzęcych a druga sprawa jest taka, że nie mamy w Polsce wystarczającej ilości instytucji, które by panowały nad tym, by pilnować warunków, w których są hodowane i transportowane zwierzęta.
Otwarte Klatki: Czy myślisz, że gdyby w Polsce istniał urząd Rzecznika Ochrony Zwierząt wraz z podlegającą mu sprawną aparaturą urzędniczą, to takie zdarzenia, jak skandaliczne warunki transportu, nie miałyby miejsca? Lub przynajmniej – byłyby łatwiejsze do zwalczania?
Ela Radzikowska: Myślę, że istnienie osobnej instytucji stojącej na straży przestrzegania przepisów dotyczących ochrony prawnej zwierząt jest bardzo ważne i mogłoby wiele zmienić. Zgodnie z obecnym prawem ochroną zwierząt powinno się zajmować Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, a nietrudno zauważyć konflikt interesów w tym przypadku. Podstawowym obowiązkiem ministerstwa jest ochrona interesów ekonomicznych w zakresie rolnictwa, co nie współgra z dążeniem do zapewnienia wysokiego dobrostanu zwierząt. Za kontrolę warunków hodowli i transportu są też obecnie odpowiedzialni powiatowi lekarze weterynarii, ale nie mają oni często środków do tego, żeby skutecznie egzekwować przepisy. Ciężar ochrony prawnej zwierząt spoczywa na organizacjach pozarządowych i prawnikach pracujących pro bono jako głos w obronie zwierząt.
Chcesz pomagać tak jak Ela?
Zostań naszym wolontariuszemOtwarte Klatki: Co według Ciebie możemy zrobić, żeby przyczynić się do powołania Rzecznika Ochrony Zwierząt i zwiększenia ochrony prawnej zwierząt w ogóle?
Ela Radzikowska: Przede wszystkim możemy wyrazić swoje poparcie podpisując petycję w tej sprawie i udostępniając ją dalej! Warto także obserwować media społecznościowe i bloga Stowarzyszenia Otwarte Klatki, gdzie na bieżąco pojawiają się nowe informacje dotyczące ochrony prawnej zwierząt i postępów w kampanii zmierzającej do powołania Rzecznika. Na pewno dużą pomocą będzie też wsparcie stowarzyszenia darowizną, dzięki której zdobędzie środki na skuteczne działania w tej sprawie.