„Było to najgorsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Piekło na Ziemi”

Z Andrew Skowronem rozmawiała Monika Adamska. Możesz także posłuchać pełnego wywiadu w serwisach streamingowych na kanałach Otwartych Klatek.

Na przełomie listopada i grudnia 2019 roku śledczy Otwartych Klatek we współpracy z lokalną organizacją Sinergia Animal Thailand przeprowadzili śledztwo, aby uzyskać wgląd w warunki, w jakich hodowane są zwierzęta na terenie Tajlandii. Tajlandia jest jednym z głównych producentów drobiu w Azji Południowo-Wschodniej. Według danych FAO (Food and Agroculture Organization) działającej z ramienia ONZ w Tajlandii każdego roku jest utrzymywanych 41 milionów niosek, a poddawanych ubojowi jest 1,5 miliarda brojlerów i 18 milionów świń. W ciągu dwóch tygodni śledczy udokumentowali warunki, w jakich żyją i umierają te zwierzęta. 

Trudno wyobrazić sobie pracę śledczych, którzy działają dla organizacji prozwierzęcych. Na co dzień nie widujemy cierpienia zwierząt, ponieważ najczęściej jest to skrzętnie chowane za murami i płachtami ferm, które zasłaniają się jak fortece. Śledczy jeżdżą do miejsc, w których sytuacja zwierząt jest najbardziej tragiczna. Dokumentują sceny, które mrożą krew w żyłach. Andrew Skowron jest jedną z takich osób. To dzięki niemu możemy zobaczyć to, czego hodowcy nie chcą pokazywać konsumentom. Dzięki niemu zwierzęta i ich historie przestają być anonimowe

Fot. Andrew Skowron

Kiedy i jak zaczęła się Twoja aktywność w Otwartych Klatkach?

Od zawsze byłem związany z fotografią – prasową, ale także prywatnie. Oprócz tego jestem osobą bardzo empatyczną, której zależy na losie zwierząt. Postanowiłem połączyć mój aktywizm i empatię i stworzyłem taką bombę aktywistyczną, którą wykorzystuję wchodząc na fermy i miejsca, w których wykorzystuje się zwierzęta hodowlane. Najpierw współpracowałem jako wolontariusz, a po czasie zaproponowano mi współpracę na 100%. Stwierdziłem, że jest to idealny sposób na połączenie moich poglądów z pracą zawodową.

Robisz zdjęcia, które są zachwycające, często po prostu piękne, mimo że przedstawiają zazwyczaj cierpiące zwierzęta. Wywołuje to we mnie pewien turpistyczny, estetyczny szok. Jesteś fotografem, mógłbyś robić zdjęcia modelom, ubraniom, pejzażom, sztuce, architekturze, szczęśliwym pieskom, a wybrałeś dokumentowanie cierpienia zwierząt. Dlaczego się na to zdecydowałeś?

Myślę, że przez moją pracę jako fotoreporter cały czas fotografowałem tematy społeczne, problemy ludzi wykluczonych. Jednak stwierdziłem, że jeszcze niżej, pod tym szczebelkiem całej niesprawiedliwości są zwierzęta, którym trzeba w jakiś sposób pomóc i nagłośnić jak są one wykorzystywane. Ludźmi może zajmować się jakaś inna grupa fotografów, fotoreporterów, ludzi, którym bliższy jest los ludzi. Ja poszedłem w kierunku zwierząt, uznałem, że jest to dla mnie ważniejsze.

Byłeś jedną z osób, które brały udział w śledztwie przeprowadzonym na terenie Tajlandii. Opowiedz w jakich okolicznościach do tego doszło, co udało się ustalić? Jak wygląda współpraca z obrońcami zwierząt spoza Polski?

Do współpracy doszło poprzez odgórne działania naszych aktywistów, którzy mieli kontakt z aktywistami z krajów azjatyckich. Nasza organizacja jest zrzeszona w koalicję Open Wing Alliance, gdzie organizacje wzajemnie się wspierają i doszło do kontaktu z organizacją Synergia z Brazylii, która ma swój oddział w Tajlandii i wyraziła zapotrzebowanie na przeprowadzenie śledztwa na fermach kur niosek. My, jako organizacja europejska, która jest bardziej doświadczona w śledztwach i ma więcej narzędzi, postanowiliśmy ich wesprzeć. Organizacje w Azji wolniej się rozwijają i mają mniejsze pole manewru, głównie przez problemy z finansami oraz mniejszym doświadczeniem, a 80% zwierząt hodowlanych hodowanych jest w Azji. Jest to więc problem globalny, a prawa zwierząt nie są tam wystarczająco respektowane. 

Odwiedziliście pięć ferm niosek w środkowej Tajlandii pokazując warunki przetrzymywania zwierząt. Ustalenia były takie, że klatki bateryjne, w których nioski spędzają całe swoje życie są tak ciasne, że zwierzęta z trudem mogą się poruszać, obracać i nie są w stanie rozkładać skrzydeł. Nioski spędzają swoje życie na drucianych podłogach, a w niektórych systemach było widać, że odchody ptaków z wyższych pięter spadają bezpośrednio pod nie i gromadzą się pod klatkami. W wielu miejscach klatki są nawet czteropiętrowe. Jak w Twoich oczach wyglądały te fermy?

Nioski cierpią zarówno w ulepszonych klatkach w Europie, jak i w klatkach bateryjnych w Azji. Tam, gdzie byliśmy, klatki mają cztery, a nawet osiem pięter. Niektóre fermy są usytuowane na drewnianych podestach na wodzie, a odchody wpadają do stawu, w którym hodowane są sumy. Tworzyło to dziwny system naczyń połączonych. Jedna z właścicielek powiedziała nam: “Jesteście z Europy, i tak nic u nas nie zmienicie, bo Azja jest biedna i Azja potrzebuje mięsa”.

Właściciele ferm szczycą się, że mają nowoczesne klatki, sprowadzone z Europy. W Unii Europejskiej, w 2012 roku, zostały one zdelegalizowane. 

Czy udało Wam się porozmawiać z pracownikami i innymi właścicielami ferm?

Wielu Tajlandczyków nie mówi w języku angielskim. Rozmowy zawężały się najczęściej do “foto, foto, chicken, OK.”

Nie było wielu pytań, co ułatwiało nam to pracę. W pewien sposób byliśmy dla nich czymś nowym, byliśmy egzotyczni, byliśmy atrakcją.  Z drugiej strony, kiedy chcieliśmy zobaczyć duże fermy z zagranicznym kapitałem, było to niemożliwe. Podobnie jak w Polsce, były to fortece. 

Poza fermami niosek byliście też w innych miejscach, opowiesz o nich?

Chcieliśmy wykorzystać nasz czas spędzony w Tajlandii efektywnie, więc udało nam się dostać do ubojni trzody chlewnej pod Bangkokiem, zebrać dokument z fermy kogutów,  z mokrego targu oraz z ogrodu zoologicznego, umieszczonego na ostatnim piętrze hipermarketu w centrum Bangkoku. Finalnie udało nam się sfotografować kilkanaście ferm.

Widzieliście jak zwierzęta były zabijane bez żadnego ogłuszenia, co jest naruszeniem tajlandzkiego prawa, które mówi, że ubój powinien być przeprowadzany bez cierpienia. Czy ten przypadek był odosobniony?

W tamtej ubojni wszystko było na opak. Było to najgorsze miejsce, jakie kiedykolwiek odwiedziłem. Piekło na Ziemi. Ta ubojnia to było miasto w mieście.  Kadra, czyli uchodźcy z Birmy pracujący w najgorszych warunkach za bardzo małe wynagrodzenie, mieszkali na terenie ubojni, gdzie znajdował się sklep, mała łaźnia, pokoje mieszkalne. Dzieci traktowały całą ubojnię jako plac zabaw, kiedy matki pracowały przy rozbiorze świń, a ojcowie pracowali przy zabijaniu tych świń. Główna sala uboju była odgrodzona od reszty szmatami i kotarami, a za nimi Birmańczycy kąpali się i korzystali z toalety. Kiedy tam się pojawiliśmy akurat podjechał nowy transport świń, który zaczął rozładowywać Birmańczyk w koszulce Lewandowskiego. Polski akcent, ale nie w takim miejscu, w jakim powinien być. Pracownicy wyciągali zwierzęta z betonowych kojców, ciągnąc je za policzek za pomocą prętów. Następnie wbijano im duży nóż w okolicach serca. Potem zwierzęta ogłuszano dużym, drewnianym drągiem. To, co miało być na początku, odbywało się na koniec. Wszyscy byli tym zdruzgotani. 

Fot. Andrew Skowron

Zrobiłeś zdjęcie, na którym widać małą, kilkuletnią dziewczynkę, która bawi się na terenie ubojni. Wokół niej wiszą tusze świń, a pod stolikiem, na którym się znajduje, leżą skąpane w krwi dziesiątki świńskich głów. Powiedziałeś, że w większości są to dzieci uchodźców. Czy to jest norma? W Europie, w Polsce, byłoby nie do pomyślenia, że dzieci mogą przebywać bez nadzoru na terenie zakładu pracy, a już na pewno nie na terenie rzeźni. 

To była córka uchodźców z Birmy, to nie była Tajlandka. Jej ojciec pracował przy uboju, a matka pracowała przy segregacji. Po tym dziecku widać było, że jest po części świadom tego co się działo. Paluszkiem pokazywała w stronę ubijanych świń i zakrywała oczy. 

Dziewczynka miała około 5 lat. Nie wiem, czy to zamieni się z czasem w traumę, czy to dziecko o wszystkim zapomni, ale może to też przerodzić się w jej aktywizm w przyszłości. Trudno powiedzieć. Ja też się wychowałem na wsi, gdzie widziałem jak się ubija zwierzęta. Wtedy było to dla mnie czymś normalnym, z czasem stało się zupełnie nieakceptowalne. Myślę, że ci ludzie po części są ofiarami tego samego systemu, którego ofiarami są te zwierzęta.

Wspomniałeś o tym, że byłeś na mokrym targu w Bangkoku. Dla Europejczyka może być zaskoczeniem to, jak one wyglądają. Można na nich kupić przeróżne zwierzęta. Co najbardziej zwróciło Twoją uwagę?

To można porównać do takiej zupy w wielkim, mięsnym kotle. Wielki miszmasz, od egzotycznych roślin po egzotyczne zwierzęta. O istnieniu niektórych nie miałem pojęcia. Największym szokiem był dla mnie widok staruszki krojącej żywą żabę na pół, przy zachwycie kilku Amerykanów fotografujących to, co się tam dzieje. Czymś egzotycznym było wybieranie z tłocznej klatki koguta, który był przeznaczony do walk.

W Tajlandii coś takiego jak sanepid to fikcja, co widać na stoiskach. Tam się wszystko ze sobą mieszało, zabijany drób z tyłu straganu, patroszone żaby, rybie głowy, latające po alejkach między straganami. Najgorzej było w części, gdzie była wieprzowina czy wołowina, bo to tam były stada much. Coś takiego jak warunki higieniczne tam nie istnieje.

Świadomość Tajlandczyków i służb tajlandzkich jest jednak na wyższym poziomie, gdyż na targu było widać informacje, że jest zakaz kupowania i wywożenia z Tajlandii egzotycznych zwierząt czy egzotycznej biżuterii. Spotkaliśmy się niestety z jednym z turystów pochodzącym z Malty, który był bardzo zainteresowany tym, że oglądamy małe małpki kapucynki. Powiedział, że ma dwie małpki z Tajlandii i chce kupić jeszcze jedną. Widać, że czarny rynek egzotycznych zwierząt jest i byłem bardzo zdziwiony, że sprzedaje się ogromne żółwie, wielkości fotela, zamknięte w ciasnej skrzynce. Mnóstwo małpek, mnóstwo egzotycznych kotów, papug.

Osoby, które uczestniczą w śledztwach często dostrzegają u siebie objawy stresu pourazowego. Jak Ty sobie radzisz z tym na co dzień? 

A kto nie ma takich objawów? <śmiech>
Jak ja sobie z tym radzę? Kiedy jestem skupiony na konkretnym materiale, który chcę wyciągnąć na powierzchnię i pokazać go społeczeństwu, to działam zadaniowo. Wiem, że muszę to zrobić. Muszę schować albo wyciszyć moją empatię i zrobić to, co mam do zrobienia. Taka jest moja misja i to chcę robić A jak sobie tak radzę? Wszystko wychodzi, kiedy spojrzę w monitor i zaczynam to ponownie weryfikować. Moim problemem jest to, że dużo emocji duszę w sobie. Nie potrafię ich wyciągnąć na powierzchnię i to też jest trochę męczące Mam wokół kilka zwierząt uratowanych z ferm przemysłowych.  Takich ambasadorów tych zwierząt. Jest to moje pocieszenie, że jednak chociaż kilka zwierząt przeżyło z tych kilkunastu milionów, które w danym dniu, a nawet dzisiaj, zginą. Czasami pomagają rozmowy z bliskimi, jeżeli jestem w stanie się w końcu przed nimi otworzyć. Czasami terapie. Rozmowy z terapeutą są potrzebne, żeby jednak ten stres wypuścić przez  wentyl bezpieczeństwa. Każdy ma jakiś inny sposób na dół. To są takie emocje, które wychodzą w najmniej oczekiwanych momentach, nie w momencie wyjścia z fermy.  

Dziękuję za to co robisz, za to, że pokazujesz prawdę, za to, że jesteś głosem zwierząt, które o swoje prawa walczyć nie mogą, nie są w stanie. Zdjęcia, które robisz zwierzętom, pozwalają spojrzeć na ten temat zupełnie inaczej i pozwalają otworzyć dialog z osobami, które nie mają świadomości tego, jak zwierzęta codziennie cierpią. 

Nie trzeba mi dziękować. Chcę, żebyśmy jako społeczeństwo spojrzeli na życie zwierząt przez pryzmat empatii. Zwierzęta nie żyją dla nas, tylko obok nas. Nie mamy prawa zadawać im cierpienia. Robię zdjęcie, rzucam je w świat i każdy ma się nad tym zastanowić i popatrzeć na tego bohatera mojego zdjęcia przez pryzmat cierpienia i pomyśleć, czy na pewno tak musi być. Na początku miałem problem z fotografowaniem pojedynczych osobników. Bałem się, że ta empatia jednak wybuchnie i nie dam rady, ale z czasem wyrobiłem sobie taki mechanizm, że ten jeden bohater może być ambasadorem wszystkich zwierząt. To jest pożegnalne zdjęcie mojej wizyty na tej fermie, w tej ubojni. Musimy sobie zdawać z tego sprawę, że kiedy odbiorca zobaczy to zdjęcie, w 98% przypadków te zwierzęta już nie żyją. Kiedy ja wracam na fermę to bardzo rzadko widzę tego samego osobnika. Jest kolejny, który za kilka dni też nie będzie żył. I tak kolejny, i kolejny. To są przodownicy konduktu żałobnego, którzy prowadzą za sobą owieczki na rzeź. 

Wesprzyj nasze działania!

Jeśli chcesz nas wesprzeć wejdź na stronę www.zmienswiatdlazwierząt.pl. Wspomóż naszą zbiórkę i pomóż nam realizować kolejne śledztwa i nieść pomoc organizacjom, które walczą o prawa zwierząt na całym świecie. 

Razem możemy odmienić ich los.!

Źródła: